Home Foodpairing Foodpairingowy Poniedziałek – Kingpin Full Contact (Peated Whisky BA)

Foodpairingowy Poniedziałek – Kingpin Full Contact (Peated Whisky BA)

by Michał


tym razem wpis dość szczególny – mianowicie z piwem, które miałem przyjemność uwarzyć :)

Z czterech „bliźniaków” leżakowanych w różnych beczkach wybrałem do pairingu akurat Peated Whisky Barrel Aged, czyli Laphroaig Single Malt. Uwielbiam te szkockie nazwy, które brzmią jak próba mówienia z bolącym gardłem.

Czemu tak wybrałem? W teorii powinno być jednym z trudniejszych do pairingu, właśnie przez swoją torfową dymność z której tak słyną whisky z Isley. Przecież dużo łatwiej by było dopasować coś do beczki po Tennessee Whiskey, czy chociażby Porto. Cóż – osobiście uwielbiam torfowe klimaty. Roztacza się potem wokół siebie niedyskretną woń dystrybutora od diesla i przystani w porcie, no ale trudno ;)

Jak przedstawia się piwo?

Piana: Bujna, kremowa, o bardzo dobrej i zwartej strukturze. Dość długo się utrzymuje i znaczy szkło.

Barwa: Głęboki mahoń, przebijający na czerwień, bardzo delikatnie opalizujące.

Aromat: Przebijająca czerwień w barwie nie była przypadkiem, dokładnie w takim odcieniu aromatycznym będziemy się dzisiaj sporo poruszać. Dużo melanoidyn – toffee, przypalony cukier, melasa, ciemne kandyzowane wiśnie, lekki kajmak. Solidna słodowość, głównie gra aromatami ciemniejszych słodów. Owocowe estry (morele) oraz przyjemna nuta wędzonej, suszonej śliwki. Brak chmielu. I co oczywiście najważniejsze i zdecydowanie pierwszoplanowe – wędzoność. Nie jest tak dieslowa i medyczna jak w Ardbegu, ale mamy kilka ciekawych deskryptorów – palone drewno, nafta, bakelit, morze. Elegancko komponuje się ze wspomnianymi nutami słodowymi.

Smak: Solidna pełnia, dość niskie i okrągłe wysycenie. Pierwszy akord zdecydowanie słodowy i torfowy. Torf zresztą będzie przewijał się aż do opróżnienia szkła. A raczej jego wymycia, bo solidnie je obklei i w nim pozostanie. Przyjemne nuty drewniane, morskie, karmelowe. W drugim akordzie przybierają na sile czerwone nuty – kandyzowane wiśnie, suszone śliwki, przypalony cukier, melasa i toffee. Silne owocowe estry. Torfowość nabiera cech palonego bakelitu i telewizora lampowego. Finisz ze średnio-niską goryczką, która przyjemnie kontruje ogólną słodowość. No i oczywiście dalej torf ;)

Jestem zadowolony z tego piwa, osobiście uwielbiam Barleywine (zwłaszcza tradycyjnie brytyjskie). Chmiel, jak można się spodziewać, nie jest w tym piwie szczególnie odczuwalny, ot daje tak potrzebną do balansu goryczkę. Beczka oddała to co mogła – torfowe, drewniane, morskie nuty. I zrobiła to bardzo dobrze. Z kolei 10,5% może nie jest szczególnie dużą wartością w dzisiejszych czasach, ale jest elegancko ukryte.

Co też można do takiego piwa zaproponować?

Trzeba się przygotować, to zdecydowanie. Dlatego dzień wcześniej do lodówki trafiła wołowa bavette, czyli nasza swojska „łata”. I tak sobie poleżała w marynacie z oliwy z oliwek, musztardy Dijon, octu jabłkowego, sosu Hoisin oraz oczywiście soli, pieprzu oraz ostrej papryki.

Z kolei na patelnię trafiła czerwona cebula, która po odpowiednim puszczeniu soków została doprawiona miodem lipowym, octem balsamicznym, wędzoną solą, pieprzem i dwoma ząbkami czosnku.

Przy okazji – jeżeli chcecie żebym wrzucał też na bloga tego typu przepisy to dajcie znać :)

Dlaczego tak?

Przede wszystkim – jak zdążyłem się zorientować mam renomę człowieka, który lubi pokombinować z foodpairingiem. Renomę trzeba utrzymać ;) Im trudniejszy i bardziej skomplikowany pairing, tym bardziej mnie cieszy i mam z niego zwyczajnie po ludzki czystą frajdę. W wybranym piwie mamy mnóstwo nut czerwonych i brązowych, ciężkich, torf nie jest najłatwiejszym składnikiem do parowania. Co nie oznacza, że się nie da.

Mimo pewnego prepa, który jak definicja wskazuje trzeba wcześniej wykonać, samo danie dla mnie jest w kategorii „szybkie comfort food”. Grzanka z dobrej bułki, lekko skarmelizowanej na patelni z masłem, na to łata wołowa zrobiona na zasadzie „2,5 minuty z każdej strony i gotowe”, chutney z czerwonej cebuli. I mięta, żeby trochę ożywić i „odciążyć” smakowo. Jak również wizualnie.

Jak wyszło w praktyce?

Aromat jest zdecydowanie po stronie chutney i mięty. Zastanawiałem się czy dodać podczas przygotowania imbiru i soku z czerwonej pomarańczy, ale byłoby to już pewnego rodzaju przesadą. Ocet balsamiczny i miód doskonale sobie poradziły. Chutney jest zresztą wyjątkowo uniwersalne. Nuty miodowe, karmelowe, octowe są przyjemnie złamane orzeźwiającym aromatem świeżej mięty. W tle gdzieś tam majaczy przyjemna śliwka z sosu Hoisin oraz nuty musztardy Dijon.

W smaku już zdecydowanie marynata łaty jest dużo bardziej wyczuwalna, tak samo solidna karmelizacja mięsa na patelni. Nie ma to jak porządnie rozgrzane żeliwo. Dzieje się dużo, równie dużo co w piwie. Dodatkowo przechodzimy przez różne tekstury – skarmelizowana bułka, delikatne i soczyste mięso, „prawie-że-dżem” z cebuli.

Sugerowana kolejność i dlaczego to działa?

Zdecydowanie najpierw danie, potem piwo. Dymne, beczkowe i słodowe nuty fantastycznie kontynuują smaki i aromaty z potrawy, z kolei sama morskość torfu nabiera ogłady i okrągłości. Jeżeli nie boicie się aż tak silnych połączeń – zdecydowanie warto spróbować.

Może Ci się również spodobać

Cześć! Moja strona używa ciasteczek w celu bezproblemowego jej działania. Podejrzewam, że nie jest to dla Ciebie problemem, natomiast w każdej chwili możesz je wyłączyć z poziomu przeglądarki. Akceptuję Więcej informacji