ale czuję w kościach, że 2013 będzie jeszcze ciekawszy
Podsumowania to ciężki materiał. Można zrobić albo encyklopedyczne pod względem treści albo skrótowe. Pierwsze – mało komu będzie się chciało przeczytać, drugie – można coś pominąć. W branży siedzę już od ośmiu lat, ale dopiero w tym roku stwierdziłem, że pora zacząć blogować. O czymś to świadczy.
Tak samo jak zauważenie tej części polskiej blogosfery przez firmy. Przez lata głównym źródłem feedbacku od konsumentów były fora tematyczne. W zasadzie mało komu z browarów chciało się na nich udzielać. Większość zdecydowanie ograniczała się do samego przeglądania wpisów. Zresztą użytkownicy zazwyczaj są anonimowi dla świata, tylko osoby z danego kręgu wiedzą jak sytuacja wygląda w realu.
Zupełnie inaczej jest z blogami. Autor zazwyczaj jest znany z imienia i nazwiska, plus bardzo często jest jeszcze jego (lub jej) zdjęcie. Dzięki czemu ewentualnie wiadomo kogo zaciukać w ciemnej alejce lub wysłać koński łeb. Z kolei agencje wiedzą do kogo się odezwać z „blogpackami” – darmoszkami. Co oznacza, że nagle firmy, które tylko obserwowały z daleka co się dzieje na piwnym podwórku, zaczęły ogarniać tematy i ludzi.
W zasadzie przez cały rok latały po Polsce różne darmoszki od browarów większych i mniejszych, Kompania Piwowarska zorganizowała Piwny Blog Day 1.0 w Poznaniu, a następnie spotkanie w Tychach. Samych blogów piwnych nastąpił istny wysyp, czego ja czy Gotowenapiwo.pl jesteśmy przykładem. Blogi zresztą przestały się skupiać głównie na recenzjach piw, pojawiła się ciekawa publicystyka oraz polemika między blogerami.
To wszystko będzie zdecydowanie rozwijało się w tym roku. Będą otwierały się nowe blogi, część pewnie zniknie, browary i agencje zmienią podejście w kwestii darmoszek. Skończy się wysyłanie paczek do wszystkich jak leci, bez żadnego monitorowania efektu takich działań. Najlepsi blogerzy zaczną zarabiać na blogowaniu. W końcu chodzi nie tyle o opisywanie rynku, jaki koń jest każdy widzi. Chodzi o jego kreowanie, o potęgę opinii. Rząd dusz, te sprawy.
Pinta pokazała, że browar kontraktowy nie musi się ograniczać do zaprojektowania nowej etykietki i wprowadzenia już istniejącego na rynku piwa jako swoją „nową” markę. W tym roku konsekwentnie rozwijała swoje portfolio, z lepszym lub gorszym wynikiem, ale zawsze na poziomie. Wiadomo było, że wcześniej czy później pojawią się kontynuatorzy idei. No i kto by pomyślał, w pierwszej połowie 2012 pojawił się na rynku AleBrowar.
Pojawili się z mocnym uderzeniem trzech ciekawych piw, z których Black Hope czy Rowing Jack są zdecydowanie na światowym poziomie. Z dobroci mojego serca i przyjaznego usposobienia napisałem dla chłopaków trzy recenzje od razu po premierze, ale chyba nie chciało im się ich nigdzie opublikować. Także jak pojawi się nowa warka Black Hope, zrobimy sobie porównanie.
Nic dziwnego, że przy tak dwóch silnych markach zaczęły się wykluwać gorsze kopie. Pierwsze warki Antidotum wołały o pomstę do Nieba, nie tylko pod względem sensorycznym. Cytrusowe Gniewosze to abominacja. Browar Łebski otrzymuje Official Seal of Epic Fail, za całokształt twórczości.
Niech dodadzą go sobie do obrazeczków. W gratisie dorzucam jeszcze dyplom adekwatny do suchości żarcików o piwie, wrzucanych na fanpejdż.
Serio, zaprzestańcie.
Browary regionalne wypuściły parę ciekawych piw w tym roku. Ciechan, Kormoran, Konstancin, Lwówek – browary, którym warto się w tym roku przyjrzeć. Obserwuję natomiast migrację zwolenników na rzecz browarów kontraktowych i rzemieślniczych. O ile jeszcze parę lat temu taki Ciechan czy Konstancin mogli liczyć na żywą tarczę konsumentów, tak w tym momencie zaczyna się ostrzenie noży. Przykładem Marcowe z Ciechana. Piwo fajne, a w wielu miejscach zostało zjebane.
Po raz pierwszy pojawił się na naszej piwnej mapie browar rzemieślniczy – Artezan. Co to zmieniło? Dużo, przede wszystkim pokazali, że jednak się da. Co więcej, przy ograniczonych nakładach finansowych i sprzętowych da się robić cholernie dobre piwa. Wystarczy odpowiednia wiedza i pasja. Jestem przekonany, że właśnie pod względem browarów rzemieślniczych upłynie ten rok.
Jak już pisałem, browary korporacyjne butowane są z lewa i prawa. Czy słusznie? Wg mnie nie. Zresztą niektóre korporacje, jak przykładowo Kompania Piwowarska, całkiem nieźle odnajdują się w nowych okolicznościach przyrody. Seria Książęce czy Tyskie Klasyczne są tego przykładem. Współpraca KP z blogerami czy Grupy Żywiec z PSPD przy promocji Grand Championa pokazują, że da się spotkać w pół drogi.
Jest jeszcze jeden typ browarów, o których warto wspomnieć. Parę lat temu otwarcie każdego nowego browaru restauracyjnego było świętem. W tym momencie jest ich tyle na rynku, jak również w sporej części sprzedają berbeluchę, którą tylko przy dobrym wstawieniu idzie nazwać piwem, że magia zniknęła. Jasne, dunkel i pszenica jawią się aktualnie jako żart. Pakiet startowy, idzie przepis od producenta, przeszkolimy typa z łapanki i niech się dzieje wola nieba. A czemu kwaśne i wali kukurydzą? Panie, to prawdziwe piwo, ono takie było przed wiekami!
Ale są i minibrowary w których pracują ludzie, którzy wiedzą co robią i którym się chce. BrowArmia w Warszawie, Bierhalle, Majer z Gliwic, Brovarnia Gdańsk, Haust Zielonagóra. Będziemy mieli dwa standardy: minibrowary ambitne, tworzące sztukę. Oraz maszynki do robienia pieniędzy, w których browar jest tylko dodatkiem do gastronomii.
Skoro jesteśmy przy minibrowarach, pojawiło się ważne słowo – kolaboracja. Oczywiście zapożyczone od zagraniczniaków, w końcu fajniej brzmi niż współpraca. Ja się będę złośliwie trzymał wersji niemieckiej – Kollaboration. Nie zmienia to jednak faktu, że zjawisko to w wersji piwnej jest zdrowe.
Współpraca Marcina Chmielarza z Browarem Jabłonowo i BrowArmią, czy Tomka Kopyra z Browarem Widawa zaowocowała paroma ciekawymi obserwacjami. Po pierwsze – da się. Po drugie, o ile w przypadku Jabłonowa czy BrowArmii niewiele to zmienia, tak w przypadku Widawy ile osób by usłyszało o tym minibrowarze czy piło od nich piwo, gdyby nie Kopyr? Więc właśnie. Mogę nie podzielać wizji Tomka odnośnie piw, nie zmienia to faktu, że szanuję to co robi.
Myślę, że spokojnie z połowa roku upłynęła na piwnych premierach. Gorączkowo nadrabiamy „piwne straty cywilizacyjne”, a więc każda nowa warka, każdy nowy gatunek to okazja do zrobienia fety. Jestem w stanie zrozumieć to w stosunku do wersji lanych, natomiast za cholerę odnośnie piw butelkowych. Z wyjątkiem Grand Championa, przyjęło się jak przyjęło, założenia są takie i nikt nie może udawać debila, że nie wiedział.
Trochę tutaj żartuję z tą apopleksją, ale fakt faktem przy nagromadzeniu premier nie jest się w stanie być wszędzie. Natomiast czaję, że dla browarów i dla knajp jest to złoty biznes. W tym roku pewnie dostaniemy szału z tymi premierami ;)
Na sam koniec ostatnia sprawa: multitapy. Wreszcie zaczynają ruszać na szerszą skalę lokale z większą ilością kranów niż dwa. Po Drugiej Stronie Lustra w Warszawie, Setka w Poznaniu, Omerta w Krakowie. No i oczywiście moja ulubiona Piwoteka w Łodzi. Rynek pod tym względem jeszcze długo będzie nienasycony, mam nadzieję, że w Warszawie jeszcze z jeden czy dwa lokale tego typu się pojawią.
Dobra, naklepałem się. Może zrobię jeszcze dwa mini podsumowania niespodzianki. Zakładam, że w tym roku czeka nas wszystkiego więcej, szybciej i w jeszcze bardziej zwariowanym tempie. Sytuacja unormuje się w ciągu 2-3 lat. Czego sobie i Wam życzę.
PS. Jeszcze dzięki dla Andrzeja z jestkultura.pl. W zasadzie to on mnie przekonał, że powinienem zacząć blogować.