zazwyczaj dobry pomysł
W świątecznej przerwie od treningów zabrałem się za opróżnianie składu piwa. Szkoda by było, gdyby zaczęły się terminować. Dobrałem się w związku z tym do trzech lambików. Czy któryś z nich zabrałbym na dzisiejszą imprezę sylwestrową?
Zacznę od tych gorszych. A niby z „The World’s oldest lambic brewery.”. Co nie przeszkadza dodawać im zamiast owoców sok, w tym sok z bzu. Oczywiście do tego aromaty i standardowo przeciwutleniacz w postaci witaminy C. Tak przy okazji, sok z czarnego bzu to znany patent na erzac koloru czy aromatu malinowego. Szkoda coś takiego w lambiku widzieć.
Timmermans Kriek Lambicus
Piana: Średnio bujna, ale drobno pęcherzykowata. Różowa. Szybko opada i oblepia szkło.
Barwa: Piękna, klarowna wiśnia z iskrą.
Zapach: Pierwszy aromat to nawet nie są wiśnie, ale pestka wiśni, marcepan i migdały. Strasznie słodki. I już wiadomo, że grany był mocny aromat.
Smak: Średnio wysycone. Paradoksalnie jak na Krieka nie jest kwaśne, jest wręcz za słodkie. Pierwszy akord to cukrowa wręcz słodycz i bardzo delikatna kwaskowatość. Drugim jest słaby aromat wiśniowy i zdecydowanie pestka, migdały i aromat do ciasta. Finisz o lekko zaznaczonej cierpkości, ale głównie jest kontynuacją wszechogarniającej słodyczy.
Świetna alternatywa dla osób, które nienawidzą piwa. Smakuje jak piwo z syropem wiśniowym i migdałowym aromatem do ciasta. Wszyscy inni mogą spokojnie ominąć podczas zakupów.
Timmermans Framboise Lambicus
Piana: Słaba, zróżnicowana. Szybko opada.
Barwa: Malinowe, klarowne z iskrą.
Zapach: Sztuczny aromat malinowy, a więc dominanta czarnego bzu. Piękny przykład potwierdzający to o czym uczono mnie na studiach a potem na sensoryce. No i oczywiście, jakże by inaczej, cukrowa słodycz.
Smak: Średnio wysycone, niska pełnia. Smakuje jak malinowy ChupaChups. Cukrowa słodycz całkowicie dominuje, w tle pojawia się jeszcze bardzo delikatny kwasek cytrynowy. Jeszcze słabsze niż poprzednie.
Jeżeli chcesz spróbować ChupaChupsa w formie „piwnej” to polecam. Inni lepiej niech trzymają się z daleka.
3 Fonteinen Oude Kriek
Piana: Praktycznie brak. Zresztą po wyciągnięciu korka nie było nawet syknięcia, co dopiero strzału.
Barwa: Początkowo wybitnie klarowne, jak wino. W miarę nalewania mętnieje. Ostatecznie kolor domowej nalewki malinowej.
Zapach: Siano, stajnia, końska derka, kwas, wiśnie. Czyli to czego oczekujemy w krieku. Dodatkowo miły sznyt w postacie wina, piwnicy i naturalnych (nie z aromatu) migdałow.
Smak: Zerowe wysycenie. Gdybym nie wiedział, że tak może smakować piwo to stwierdziłbym, że jest zepsute. Doznania podobne do lizania baterii 9V. Są wiśnie, ale głównie gra totalna kwaśność. Jest to chyba najkwaśniejszy Kriek jaki miałem okazję pić. Kwaśne wiśnie, pestka, cierpkość – na tym jesteśmy skupieni. Do tego dochodzi posmak beczki, trochę octu balsamicznego i ziemistości.
Pijalność? – praktycznie zerowa. Niby butelka nieduża, ale rozlałbym to jednak na kilka osób we flety. I o to właśnie chodzi. Zdecydowanie warto sprawdzić, bo to absolutna ekstrema. Zdecydowanie kupię jeszcze parę butelek na specjalne okazje.
Timmermansa omijamy szerokim łukiem. Drei Fonteinen jest dosyć ciężkie do kupienia, ale jeżeli traficie to brać w ciemno. W końcu „sour in the new hoppy” ;).
Jeżeli nic się nie trafi i chcecie jakiegoś lambika – weźcie Lindemansa. Jasne, też ma dodatki. Ale przynajmniej trzyma poziom w smaku i jest szeroko dostępny.
PS. Przy okazji przypominam wczorajszy wpis z kandyzowanym bekonem, jeszcze jest czas go zrobić ;)