Pełną nazwę piwa dam w leadzie, bo jest wręcz przeurocza i zajmuje dwa wersy. Uwaga – „The Disciples Of The Beer Ninja Clan Versus The Zombie Viking Army!”. Jedna z części trylogii Yria & Reptilian.
Pimientos de Padrón chodziły za mną od dłuższego czasu. Nie miałem tylko za bardzo okazji foodpairingowej (bo innej w sumie do nich nie potrzebuję) żeby wykorzystać ten jakże wspaniały i szybki patent kulinarny. Wtem – piwo o bardzo wdzięcznej i długiej nazwie, będące kooperacją dwóch hiszpańskich browarów. W dodatku styl określony jako „Dark Rye Braggot Rum and Vanilla Oak Aged”. Potrzeba zatem jeszcze jednego elementu i nie może się nie udać.
Jak zatem przedstawia się ten wymysł?
Piana: Zerowa. Nie żebym jej oczekiwał przy takim stylu.
Barwa: Przy nalewaniu wydawało się bure i lekko mętne. Jednak okazało się, że jest idealnie klarowne, ciemnobrązowe z pięknymi wiśniowymi refleksami.
Aromat: Zdecydowanie braggot. Na pierwszym planie nuty miodowe, orzechowe, karmelowe. Melasa, rodzynki w wiśniówce. Potem pojawiają się estry (brzoskwinie i morele). Brak chmielu. Wspomniane w nazwie stylu rum i wanilia są tutaj bardziej na zasadzie sugestii i akompaniamentu innych aromatów. Całość zdecydowanie miodowo-słodowa.
Smak: Praktycznie zerowe wysycenie. Pełnia potężna, syropowa. Pierwszy akord przepełniony słodyczą, miodem i karmelowymi słodami. W drugim pojawiają się estry, kontynuacja nut słodowych i miodowych. Finisz lekko cierpki od nut karmelowych i użytych odmian słodów. Czuć moc aczkolwiek alkohol jest elegancko ukryty. Deklarowane 85 IBU ginie w pełni i słodyczy piwa.
Czy rum i wanilia są wyczuwalne? Niezbyt. O ile „rumowość” może podbijać czerwone nuty owocowe i karmelowe, tak sama wanilia (o ile autorom o wanilię chodziło, a nie kostki High Vanilla) zginęła tragicznie w lawinie innych smaków i aromatów. Nie zmienia to jednak faktu, że samo piwo jest naprawdę dobre i godne polecenia.
Jak przedstawia się foodpairing?
Pimientos de Padrón z dwoma rodzajami soli (morską i wędzoną), przepiękny pleśniak Mycella St. Clemens oraz konfitura z fig z Prowansji.
Tłuszcz jest nośnikiem smaku. No to tutaj trochę tego towaru mamy. Papryczki tradycyjnie są przypiekane na oliwie z oliwek, natomiast sam ser również zawiera adekwatną ilość tego składnika.
Jeżeli nie mieliście okazji próbować Pimientos de Padrón to polecam samemu zrobić. Papryczki da się już bez większych problemów kupić a sam proces przygotowania jest prosty jak konstrukcja cepa. Aczkolwiek przyda się żeliwna patelnia.
Aromat przepełniony jest nutami oliwy, przypiekania i karmelizacji, zielonej papryki i lekkiej wędzonki od użytej soli. W smaku zaś mamy charakterystyczną goryczkę przypieczonych warzyw, z elegancką dawką soli i tłuszczu. Całość jest rześka, przyjemna, ale i sycąca.
Ser z kolei nie jest pleśniowym mordercą, którego można zjeść tylko kawałek wielkości małego paznokietka. Piękny kolor kości słoniowej, z błękitnymi i zielonymi żyłkami. Elegancko delikatny – w aromacie orzechy, siano, śmietanka, piwnica i nuty pleśniowe. Lekko grudkowata struktura z wyraźnie wyczuwalnymi przerostami pleśni. Kremowy, orzechowy, piwniczny, ale nie szczypie ani pali.
Konfitura to słodki ulep, który ma służyć sklejeniu całości ;)
I teraz tak, moja sugerowana kolejność to papryczki – piwo – ser z konfiturą. Dlaczego?
Papryczki (zwłaszcza z wędzoną solą) podbijają nuty karmelowe i palone, bardziej wyczuwalne stają się też rumowe estry. Z kolei ser z konfiturą kontynuują słodycz piwa, a sam ser staje się bardziej kremowy i orzechowy.
Wydawałoby się, że jest to dość dziwne połączenie. Trochę od Sasa do Lasa. Ale właśnie na tym polega cały urok beer & food pairing, że można zrobić co nam się będzie podobało byle efekt końcowy był pyszny. A jak jeszcze do tego będzie zaskakujący to tylko lepiej. Przyjaciołom polecam ;)