a po polsku – moja wariacja na temat tajskiego kokosowego deseru z tapioki
Jak już wspominałem, zarówno na FP jak i na IG, jeżeli mam tylko sposobność wybrać się na różnego rodzaju eventy kulinarno-alkoholowe, to z tej możliwości chętnie korzystam. Nawet jeżeli dowiem się tylko jednej nowej rzeczy, to często okazuje się, że jest to coś ważnego.
I tak też się złożyło, że niedawno miałem okazję udać się do CookUp Studio na event współorganizowany przez Ambasadę Królestwa Tajlandii w Warszawie. Kuchnię tajską znałem generalnie na zasadzie „smakuje mi”, plus liście papedy mam zawsze w zamrażalniku, moją fanaberią jest dodawanie ich do curry.
I skoro odblokowałem nowe osiągnięcia to czemu nie wykorzystać ich do czynienia piwno-kulinarnego dobra? Ale po kolei.
Primator Weizen
Piana: Bujna, śnieżnobiała, o doskonałej i zwartej konstrukcji. Wolno opada i znaczy szkło.
Barwa: Jak na Weizena przystało – jasne złoto, przymglone.
Aromat: Primator Weizen zawsze był zdecydowanie po owocowej stronie aromatów. Mnóstwo estrów – banany, brzoskwinie, gruszki. Bardzo delikatny i subtelny goździk. W tle lekko ziarnista, biszkoptowa i chlebowa słodowość. Jest słodko i owocowo. Brak chmielu.
Smak: Średnio wysokie wysycenie, średnia pełnia. Pierwszy akord biszkoptowy, chlebowy, z lekką ziarnistością. W drugim zaczynają grać wszystkie owocowe estry, pojawia się już lekka kwaskowatość, wanilia, guma balonowa. Finisz o delikatnej, acz wyczuwalnej, ziołowej goryczce, ładnie wieńczy całość. W posmaku pojawia się silniejszy goździk, przyjemnie współpracuje zarówno z nutami chmielowymi jak i samą goryczką.
Świetne piwo do którego chętnie wracam. I zazwyczaj jest w dużo lepszej formie niż niemieckie Weizeny, które trafiają na polski rynek.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym przepisu z warsztatów trochę nie zmodyfikował. Swoją drogą, może najwyższa pora wprowadzić na stronę i same przepisy kulinarne? Podobne w formie do wpisów miksologicznych. Dajcie znać co o tym pomyśle sądzicie.
Sam deser jest dość prosty do zrobienia. W zasadzie wystarczy tapioka, mleko kokosowe, cukier i wybrane przez nas owoce. Przy czym jak zawsze podkreślam, zasada SISO obowiązuje. Zatem warto zainwestować w porządne składniki.
I tak też zamiast jakiegoś niedojrzałego, pastewnego badziewia kupiłem pakistańskie mango. Dojrzałe na tyle, że roztaczało wokół siebie dość specyficzny, tiolowy wręcz aromat. Z jednej strony przyjemny, z drugiej aż lekko duszący. Tapioka z mlekiem kokosowym jest lekko mdła i uznałem, że warto złamać ją czymś kwaśnym, co dodatkowo bardziej wpasuje się w profil piwa. Stąd pulpa z marakui oraz wisienka, a raczej jeżyna, na przysłowiowym torcie.
Najpierw wchodzi kwaskowatość marakui oraz jej lekka siareczka. Wszyscy, którzy warzą piwa z pulpą z marakui doskonale wiedzą o co chodzi. Następnie solidna słodycz mango, wanilia, kokos, kontynuacja słodyczy. Jeżynkę sobie zostawiłem na koniec.
Jak to wszystko działa?
Tapioka i mango podbijają słodowość, słodycz estrów oraz wanilię z fermentacji. Z kolei marakuja wyrównuje to kwaskowatością, sprawiając że połączenie nie jest mdłe ani za słodkie. Goryczka ładnie to wszystko zaokrągla.
Przyznam szczerze, że w momencie spróbowania tego deseru na warsztatach od razu chciałem go połączyć z Weizenem. A, że akurat w lodówce miałem tego Primatora – pairing zrobił się praktycznie sam.