Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa 2014
Piwnie podróżowałem do Wrocławia jeszcze za czasów samych Wrocławskich Warsztatów Piwowarskich, bez festiwalowej otoczki. Co ciekawe moja przygoda z sensoryką zaczęła się właśnie we Wrocławiu, bodaj w 2009 roku, po wykładzie Maćka Chołdrycha. Paradoksalnie aż do tego roku nie udało mi się zbytnio zobaczyć niczego poza samą imprezą tematyczną i Zakładem Usług Piwnych.
Standardowo w przypadku większych relacji lecę luźnym strumieniem świadomości.
Droga Warszawa-Wrocław z roku na rok jest coraz lepsza. Tym razem udało się dotrzeć w 4,5h. Mogliby w końcu dociągnąć S8 do końca, wtedy już w ogóle będzie elegancko i fachowo. Na razie odcinek Bełchatów-Wieluń pozwala pozwiedzać krajobrazy. I liczyć stosunek ilościowy patroli policji do patroli pań negocjowalnego afektu. Oczywiście przed samym wyjazdem pompa hamulca przedniego w Smoku stwierdziła, że w sumie to już nadszedł jej czas i może by jej się SPA przydało. Zestaw naprawczy ściągnięty, ale brak czasu nie pozwolił na ogarnięcie tematu. A samym tyłem ponad 400kg motocykl trochę słabo hamuje, trzeba zapierać się nogami na Flintstone’a. Tylko, że wtedy podeszwy się szybciej zużywają.
Nieodmiennie w hotelu Ibis Etap przy stadionie dziwią mnie przezroczyste drzwi kabiny prysznicowej znajdującej się w pokoju obok łóżka. Ja rozumiem, że to sieć francuska, może mają inne podejście. W przypadku par problemem to nie jest żadnym, ale jeżeli zostanie się tam skoszarowanym, powiedzmy, przypadkowo i monopłciowo – niewątpliwie pewien dyskomfort występuje. Jak chcecie blisko Festiwalu to generalnie warto, ale z kolei do miasta jest kawałek.
Okazało się, że w zasadzie we Wrocławiu wylądował desant 5 Regimentu Regularnych Bywalców KiK. Gdzie się nie poszło, wszędzie ludziska z którymi widzi się praktycznie co tydzień. I bardzo dobrze, zacnego towarzystwa nigdy za wiele. Całkiem fajnie jest rano posiedzieć przy kawie, a następnie wybrać się na spacer po Wrocławiu.
Właśnie, tak jak wspomniałem powyżej po raz pierwszy udało nam się wybrać na zwiedzanie miasta z buta i to od razu w raźnej ekipie. Piękne miasto. Najbardziej rozwaliła mnie informacja, że jeszcze w latach ’60-tych na Rynku znajdowała się stacja benzynowa. I komu to przeszkadzało ;)?
Przy okazji musiałem zapoznać się z lokalnymi burgerami. Burger Love zdecydowanie nie polecam. Mięso beznadziejne, przepalone, rozpadające się i w dodatku doprawione prawie jak kebab. Nie ratowały nawet dodatki. Z kolei bułka z gatunku kruszących się w opór. Niby 200g wołowiny, a wyszedłem głodny i jeszcze dopasałem się potem w ZUPie. Z kolei w BLT&flatbreads już znacznie lepiej. Wersja Black Angus smaczna, sos chipotle kapitalny, dodatki w sam raz. Wyszedłem zadowolony i najedzony, aczkolwiek mam wrażenie, że istnieje straszny opór mentalny przed wersją medium. W obu lokalach taką zamówiłem i w obu medium zostało przekroczone znacznie. W BLT jeszcze łapaliśmy się klasyfikację burgera well done, ale w Burger Love to już był bezczelny przesmażony mieleniec. Czy tak trudno jest zachować różowość? Nie proszę o blue rare, gdzie w zasadzie trzeba tylko strącić rogi i ogolić futro.
Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa
Powiedzmy sobie szczerze. Na pewnym poziomie zaangażowania w piwną kulturę oraz branżę nie jest to już miejsce na swobodną degustację piwa. O ile jeszcze w piątek było to możliwe, tak w sobotę już po prostu mi się nie chciało stać w kolejkach i korzystałem z „vip passów” w zaprzyjaźnionych miejscach. Skoro nie jest do degustacji to po co? Ano właśnie po to by spotkać znajomych z branży i pogadać na tematy różnorakie, czy dobijać różne szemrane interesy i targi.
Natomiast w każdym innym przypadku warto się wybrać. Jasne – w sobotę była absolutna masakra jeżeli chodzi o kolejki i dziki tłum. Tylko, że jest to dobry sygnał, skoro ludziom chce stać się po pół godziny po piwo, które stawiam kule przeciwko orzechom, że będą pili po raz pierwszy w wielu przypadkach. To świetna sprawa! Myślę, że gdyby teren festiwalowy był dwukrotnie większy tak jak i ilość kranów kolejki również by się tworzyły. Zresztą już zarówno WWP jak i WFDP to znane marki. Czy przeniesienie Festiwalu było dobrym ruchem? Myślę, że tak. Zamek jest bardziej urokliwy, teren fajniejszy, ale z kolei Stadion ma trochę jakby więcej użytecznej infrastruktury. Plus jest to jednak skok jakościowy. Już było to widać chociażby po bramkach i przetrzepywaniu na nich. W zeszłym roku sporo osób podnosiło głos, że ochrona na Zamku to byli mistrzowie pozoracji działań i wypada to zmienić. No to zmieniono, opinia doceniona.
Doczepiłbym się jedynie do zdecydowanie za małej liczby myjek do szkła, szczególnie pierwszego dnia. Przydałyby się na każdym stoisku, ale raz że to jest koszt, a dwa wprowadziłoby pewne zamieszanie do rozliczenia. Z kolei popularność Teku zaskoczyła pewnie samych organizatorów i w sobotę były już praktycznie nie do zdobycia. Również jest to dobry sygnał.
Wybór piwa ogromny, świetne przedstawicielstwo polskiego rzemiosła, sporo zagranicy. Za rok też będę, a co mi tam. Teraz tylko muszę jeszcze się dowiedzieć kiedy będzie Czarna Wołga z kawą w Kuflach i Kapslach, bo raptem spróbowałem i nie wybrałbym co mi bardziej podeszło – to czy Samiec Alfa. Którego recenzja powinna być jakoś w tym tygodniu, to tak przy okazji.
Z kolei Smoky Joe jak zwykle w formie. Zresztą pierwsze piwo, które udało mi się wypić zaraz po przekroczeniu progu Festiwalu.
Piątkowa dyskusja o tym co to jest piwo rzemieślnicze, w kontekście polskiego rynku. Powiem tak – zaczynanie od kwestii jednej butelki by wszystkich zjednoczyć kiedy każdy rzemieślnik chce być unikalny jak płatek śniegu to pewne nieporozumienie. W zasadzie nie doszliśmy do jakiegoś szczególnego porozumienia co to w zasadzie jest.. Będę musiał zobaczyć jak wyszło nagranie i może coś tam pokombinuję. Ja nadal stoję na stanowisku, że (mimo mojej absolutnej, organicznej niechęci do zrzeszania się) powinniśmy zastanowić się nad Cechem Piwowarów (lub czymkolwiek innym w ten deseń) i Dobrymi Praktykami Piwa Rzemieślniczego (wstaw jakąkolwiek inną nazwę oddającą sens). Nikt nie mówi o wcielaniu pod lufami karabinów. Chcesz to się stosujesz, nie chcesz to nie. Jak się stosujesz masz możliwość zastosowania logotypu organizacji, która powinna zostać wypromowana jako silna marka. Ot i wsio.
Na sam koniec jeszcze trzy knajpy. Nie wszędzie robiłem zdjęcia ;) Zresztą po pewnej godzinie już nie wypada.
Zakład Usług Piwnych jak zwykle klasa. Klimat jak z moich czasów licealnych, lubię piwnice i półmrok. Zresztą od razu na wejściu powitali nas The Real McKenzie’s a zaraz potem Dropkick Murphy’s. Czad i rockerka. W zasadzie mamy tutaj wszystko czego wymagam od knajpy sesyjnej do posiedzenia przy piwie w bardziej kameralnej formie. Poza tym właściciele są przemili.
Kontynuacja sądząc po dzikim tłumie dorobiła się w krótkim czasie niezłej renomy. Górne piętro bardziej w sterylnych klimatach, ale ma to swoje zalety dla osób, które wolą więcej światła niż mrok i wąpierze. Dolne z kolei nadal nieodmiennie przypomina mi klimaty KiKowe (Skąd wszyscy biorą te prlowskie fotele i stołki? Ogłoszenia o wynajmie mieszkań na Allegro?), piwnica, częściowo cegła i drugi bar. Ergo dla każdego coś miłego. Poza tym miło mnie zaskoczyli barmani, którzy poznali moją wredną fizys nordyckiego bandyty i będąc zorientowanym w mojej ekshibicjonistycznej działalności fanpejdżowej mogłem pogadać o burgerach oraz Wrocławiu. Jarek, następnym razem pchnij pewuszkę jak będę się miał zamiar wybrać do kiepskiej burgerowni na Twoim terenie ;)
Ostatnia knajpa, co nie oznacza, że najgorsza – Szynkarnia. Bardzo dobre jedzenie, z na pewnym poziomie lokalu wybór piw jest już podobny i występują tylko drobne różnice. Podobnie jak w Kontynuacji możemy wybrać jaśniejszy parter (plus antresolę) oraz mrok piwnicy. Dodatkowo wieczorem można obserwować bogate życie klubowiczów na współdzielonym podwórku kamienicy. Taksówkarz bardzo kwieciście opowiadał o okolicy oraz o tym co się dzieje koło 2-3 w nocy. Tak więc polecam.
Każda knajpa trochę inna, każda z dobrym piwem i każda godna polecenia. Jeżeli zawitacie do Wrocławia to warto zrobić mały spacer, szczególnie, że wszystko jest w odległości „z buta”.
A i jeszcze na sam koniec pozdrowienia dla ekipy z Surge Polonia. Pistolety, wyczaili na zdjęciu Marka Jakubiaka, że nie dość że jestem na Festiwalu to jeszcze znowu się obnoszę z ich koszulkami. Fajnie było się spotkać i pogadać.