jakoś nie chce się przyjąć
Dzisiaj tekst krótki, miły i przyjemny. Święta są, nie chce mi się rozwodzić i dywagować. Zastanawiałem się wczoraj nad rolą piwa, jako trunku celebracyjnego, świątecznego. W zasadzie chyba wszędzie standardowo taką rolę przyjmuje wino. Nie jestem szczególnym miłośnikiem win, natomiast mój kumpel owszem. I dzięki rozmaitym wynalazkom widzę znaczną różnicę między „standardem” a winami z charakterem i ambicjami. Tak samo przecież jest z piwami.
Nie wiem skąd przeświadczenie, że jak piwo to oczywiście będzie to jasny, mocny lager. I jedyne świętowanie jakie jest możliwe z piwem to Oktoberfest. Weźmy na przykład Sylwester: nie jestem w stanie ścierpieć szampanów. Może gdybym spróbował Dom Perignon zmieniłbym zdanie, ale do tego czasu jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie. Co w takim razie może posłużyć jako wypełnienie sylwestrowej działobitni? Lambik, Geuze, Faro. Idealnie nadają się do świętowania, a przy okazji są smaczne i wzbudzają zainteresowanie reszty towarzystwa.
Wczoraj późnym wieczorem/wczesną nocą zrelaksowaliśmy się z Adelą przy Duvelu (niekoszernie nalanego do wrażych gatunkowo szklanek), potem Anchor Christmas Ale. Nic natomiast nie stało na przeszkodzie, żeby to był jakiś porter/stout/pszenica/cokolwiek. Niby na wszystko jest czas i miejsce, piwa tak samo jak wina możemy dobierać do odpowiednich potraw czy okazji. Tak jak napisałem odnośnie temperatur: możemy się bawić konwencją. Bo też dlaczego by nie? Piwo może uzupełniać, może kontrastować, być dodatkiem czy też dominować. Co tylko nam bardziej odpowiada.
Zresztą, patrząc od strony bardziej religijnej. Ileż to piw jest warzonych przez klasztory? Po mojemu jest to, wraz z udokumentowaną historią i tradycją, wystarczający powód by stwierdzić, że nie ma takiej okazji do której ten szlachetny trunek nie pasuje.