w teorii Berliner Weisse idealnie pasuje
W oczekiwaniu na ostatnie szlify formalne konkursu Heroes of Might and Magic wypadałoby wrzucić jakiś inny wpis. I ten idealnie nadaje się na warunki pogodowe jakie panowały przez ostatnie parę dni. A konkretnie gatunek piwa grający w nim główną rolę. Tylko czy we wszystkich odsłonach?
Wracając z Berlin Beer Week zajrzeliśmy do pierwszego lepszego marketu w nadziei na kupno tego dość charakterystycznego piwa. W Polsce praktycznie nieosiągalnego, nawet mimo przyzwoitej ceny.
Berliner Weisse Original
Piana: Dość niska, średnio i drobnopęcherzykowata. Szybko opada do cienkiej warstewki, nie znacząc szkła.
Barwa: Jasna słomka, opalizujące.
Aromat: Bardzo silny aromat przejrzałych brzoskwiń, banan którego skórka zmierza w stronę barwy węgla, jest od tego wręcz lekko duszące. Do tego pewna słodowość oraz delikatny, jak gdyby cytrynowy kwasek.
Smak: Nisko wysycone. Pierwszy akord wodnisty, kwaskowaty, z tylko delikatnie zaznaczoną słodowością. Drugi o znacznie mniejszej ilości owocowych estrów niż w aromacie. Kontynuacja cytrynowej kwaskowatości. Finisz kwaśny, orzeźwiający, o zerowej goryczce.
Mimo, że opis tego nie sugeruje jest to świetne piwo w wersji sauté . Idealne na upały, z przyjemnością można się napić.
Berliner Weisse Himbeere
Piana: Tak jak poprzednio tylko z różowawym odcieniem. Plus lekko znaczy szkło.
Barwa: Początkowo dość klarowne, jednak w miarę nalewania zmienia się do opalizującego. Mimo ostrożnego nalania i zostawienia osadu w butelce wpadł do szkła mało apetyczny glut. A kolor jak to w nazwie – malinowy.
Aromat: Kompot truskawskowy, bo zdecydowanie nie malinowy. Zresztą aromat malinowy jest praktycznie nie do osiągnięcia. Po wwąchaniu w tle leciutka kwaskowatość. I na tym się kończy.
Smak: Kontynuacja wrażenia kompotowości, wręcz smakuje jak kwaśny kompot truskawkowy. Pierwszy akord wodnisty, kwaśny. W drugim gdzieś w dalekim tle pojawia się słodowość, ale główny szturm na nasze kubeczki i receptory węchowe przeprowadzają truskawki. Finisz dokładnie jak cała ta wersja – kwaśny kompot.
Szkoda na to czasu i pieniędzy.
Berliner Weisse Holunderblüte
Piana: Jeszcze nędzniejsza niż w wersji czystej.
Barwa: Następuje pewne zaskoczenie, jest wyaźnie zielone. Lekko opalizuje.
Aromat: Oranżada ze sztucznym aromatem bzu. Tutaj już nie idzie nawet wyczuć innej kwaskowatości niż typowej dla napojów gazowanych.
Smak: Momentalnie po spróbowaniu atakuje nas kwaskowatość. Pierwszy akord wodnisty, kwaśny. W drugim sztuczny aromat bzu, lekkie nuty słodzikowe. Finisz cukrowy, oblepiający.
Wolałbym napić się Almdudlera.
Berliner Weisse Waldmeister (Przytulia wonna/marzanka wonna)
Piana: Najgorsza ze wszystkich wersji. Opadła błyskawicznie, nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia.
Barwa: Zjadliwie zielony, mocno opalizujące. Wygląda jak radioaktywny wyciek z kreskówki.
Aromat: Cóż, przypominają mi się studia. Galium odoratum – niestety aromat w piwie jest skrzyżowaniem araku z ciastoliną PlayDoh. I to jest jedyny aromat jaki występuje w tym piwie.
Smak: Wysycenie jak w pozostałych przykładach. Przynajmniej pierwszym smakiem jest kwaskowatość, już się obawiałem. Ale oczywiście jak i w przypadku wersji z bzem musi być oblepiająca cukrowość. W drugim akordzie arakowy aromat do ciast, sztuczna marzanka, kontynuacja cukrowości. Finisz paskudnie słodki z lekkim kwaskiem.
Coś okropnego, wygląda jak smakuje.
Cóż mogę dodać – wersja oryginalna zdecydowanie warta polecenia. Wersje smakowe – wyobraźcie sobie, że można kupić nawet większą ilość aromatów niż te trzy w postaci mini kubeczków jak od śmietanki do kawy. Myk i wrzucacie do piwa, bezpowrotnie je niszcząc.
PS. Przy okazji – jakoś tak wyszło, że przez te parę dni powstawania recenzji zdjęcia były robione dwoma różnymi aparatami (OM-D M10 z 14-42EZ i M5 mII z 12-40Pro) i dwoma ustawieniami światła. Będę dalej kombinował, ale z oddaniem barwy piwa powinno już być lepiej.