czy będąc mięsożernym białasem umrze się z głodu?
A przynajmniej zmarnieje w oczach. W zasadzie to nie bardzo. Fakt faktem nigdy nie jadłem aż tak wielu ryb i morskiego tałatajstwa. Natomiast jedzenie jest tak różnorodne, że bez problemu każdy znajdzie coś dla siebie. Plus jest wybitnie sycące, zauważyłem że jadłem mniej i nie byłem potem szczególnie głodny. Do konkretów więc.
Przede wszystkim wbrew pozorom jedzenie w Japonii nie jest szczególnie drogie. Spokojnie na osobę na dzień można zmieścić się 50 pln i nie będzie to biedowanie tylko rzeczywiście zróżnicowana i całkiem przyjemna dieta. Jak ktoś się uprze to można i za mniej przeżyć, ale dla mnie to już jest cokolwiek pozbawione sensu. Ja będąc z założenia ciekawym nowych smaków i aromatów nieszczególnie się ograniczałem. Aczkolwiek przejechałem się na tym dwa razy, ale o tym zaraz.
Będą się pojawiały kwoty. Podczas naszego wyjazdu kurs przedstawiał się następująco – 100 jenów to 3,1pln. Ostrzegam, że niektóre zestawienia cenowe będą bolały, ale nie tak jak sądzicie ;)
Tradycyjnie już jedziem z tym koksem!
Kochane automaty, jeden z najlepszych pomysłów jakie można było mieć. Automaty z napojami (i nie tylko) stały praktycznie wszędzie. Jeszcze lepsze jest w nich to, że serwują zarówno wersje ciepłe jak i zimne, co jest zobrazowane odpowiednim kolorem przycisku (niebieski/czerwony). Winię je za moje uzależnienie od zielonej herbaty, które nabyłem podczas wyjazdu. Jak również folgowanie swojemu uzależnieniu od kofeiny i kawy. Uwaga praktyczna – napoje z automatu są o jakieś 50-60 jenów droższe od tych samych kupowanych w sieciówkach. Może ktoś to uzna za cenną informację.
Właśnie – zielona herbata. Jest dostępna w milionie odmian i mieszanek. I to mówiąc o samej herbacie jako płynie. Niektóre to zdecydowanie smaki nabyte i to po długim namyśle. Nawet nie chodzi o fakt wykręcania gęby na drugą stronę, wersja ze słodem i prażonym ryżem była dziwna. Myślę, że to słowo doskonale oddaje sens.
Matchę z kolei Japończycy dodają absolutnie do wszystkiego. I wychodzi im to zacnie.
Skoro jeszcze jesteśmy przy „gotowcach” nie sposób nie wspomnieć o pełnym dobrobycie sieciówek typu 7Eleven, Mart czy Lawson. Po śniadania wesoło hasałem właśnie tam. Ilość zestawów, które można kupić za śmieszne kwoty jest ogromna. Ba, mogą nawet na miejscu go podgrzać, jeżeli jest to przewidziane w danej potrawie.
Np. takie śniadanie na bogato. No nie tylko śniadanie ;)
Nawet nie znając japońskiego wiadomo o co chodzi
Świetne jak człowieka w nocy głód złapie. I żółtko idealnie zrobione co ciekawe.
Inną odmianą takich zestawów są bentō. Co do zasady jak najbardziej można je przygotowywać w domu i tak też sporo Japończyków czyni. Mnie jako barbarzyńcę/turystę interesowały odpowiedniki, które mogłem elegancko nabyć drogą kupna. O ile wcześniej wspomniane zestawy można uznać za szybką przegryzkę w pracy na drugie śniadanie, tak tutaj mamy już wyższą szkołę kulinarnej jazdy. Zestawy nie tylko mają świetnej jakości składniki, są tak świeże, że ryby jeszcze przed chwilą pływały a świnki kwiczały, ale również wyglądają przekozacko. Poważnie – aż ma się ochotę jeść. Spójrzcie tylko na ten wybór.
Wybór Adeli
A ja z kolei wolę coś bardziej tuńczykowatego
I w pociągu można zjeść jak człowiek
Przechodząc do jedzenia knajpianego, świetnym pomysłem są makiety wystawiane przed lokalami. Rzeczywiście wyglądają tak jak to co dostaniemy w misce (czy też innej formie) i, co tu dużo mówić, zachęcają do zajrzenia do lokalu.
Którą część krowy sianowny sobie życzy?
Jedzenie podzieliłbym pod kątem wtajemniczenia na dwie kategorie:
1 – zamawiamy, płacimy, dostajemy, jemy,
2 – zamawiamy, płacimy, dostajemy, zastanawiamy się co my do cholery mamy z tym zrobić.
Pierwsza jest logiczna. Zaliczają się do niej wszelkiej maści yakitori (szaszłyki), udony i rameny (wydumki z makaronem), sushi i sashimi. Odniosłem zresztą wrażenie, że sashimi jest bardziej popularne od sushi.
Z kolei kategoria druga jest ciekawsza, ale jeżeli nie orientujemy się w temacie czy też nie mamy lokalnego przewodnika będzie ciężko. Wspominałem już o dziwnym przecierze z glutowatego ziemniaka. Ale po kolei.
Yakitori w zasadzie są idiotoodporne. Proteiny nadziane na patyk i opiekane nad grillem. Nie pytać co, tylko brać i jeść.
Udony i rameny. Z prywatnych obserwacji nazwałbym to, pewnie ktoś mnie za to obsobaczy, lokalną odmianą fastfoodów. Znalazłem sobie jedną knajpkę serwującą udony do której zaglądałem wracając z wojaży w innych dzielnicach. Świetna sprawa i też za śmieszne pieniądze.
W ramach ciekawostki wybrałem się do Wendy’s wracając z Ant’n’Bee. Nie polecam ;)
Jeżeli lubicie sushi w Polsce to nie jeźdźcie do Japonii. Serio. Nie róbcie tego. Zepsujecie sobie jakąkolwiek przyjemność teraz macie. Najgłupszy i najtańszy zestaw-gotowiec z marketu jest porównywalny jakościowo z tym co serwuje się u nas za cenę żyworodków złota. Do tej pory po nocach śnią mi się wszystkie warianty mięsa z tuńczyka. Co prawda to tutaj wystąpił jeden z dwóch przypadków w których ciekawość zabiła kota, a mianowicie maki z, jak się potem dowiedziałem, rybimi flakami. Nie polecam.
Tutaj akurat nie ma rybich flaków, tylko tuńczyk i jeżowiec
Oczywiście sushi również kosztuje śmieszne pieniądze. Na ten przykład 150 jenów za talerzyk z dwoma nigiri lub czterema maki. I dodatkowo to trzeba szukać ryżu pod rybą a nie na odwrót. Plus jeżeli w lokalu jest lokal z pływającymi w nim rybami, to w większości przypadków te ryby nie są do dekoracji. Ot świeżość.
Jeżeli jest się człowiekiem w miarę cywilizowanym i na poziomie, to żeby nie popełnić towarzyskiego i cywilizacyjnego faux pas na pewno czujecie potrzebę dowiedzieć się czegoś o danej kulturze i zwyczajach. I na pewno dojdziecie też do zasad panujących przy sushi. Wiecie co? Wywalcie je wszystkie do kosza. To nie rytuał parzenia herbaty. Z tego co zauważyłem w knajpach Japończycy mają równo wywalone na to co uważamy za, och, niezbywalne zasady wyryte w granicie tradycji. Jedzenie jak jedzenie, zjeść, zapłacić i iść dalej zajmować się swoimi sprawami. W bardziej eleganckich lokalach wygląda to podobnie i zrzucam to na karb tego, że następuje w nich rozprężenie przy dużej ilości alkoholu.
Warto jeszcze wziąć pod uwagę kwestię sashimi – jakoś bardziej mi się rzucały w oczy menu z micha ryżu i plastrami ryby. Co jest zresztą kapitalnym posiłkiem i jakże sycącym.
Co z drugą kategorią? Takie okonomiyaki na ten przykład. Od razu pierwszego dnia zostaliśmy zabrani przez Kasię i Toshiego na ponoć najlepsze w okolicy. I takie też było. Natomiast sam za cholerę nie wiedziałbym co z tym zrobić. Usmażyć? No dobra, ale jak, co, w jakiej kolejności? Zresztą sama nazwa znaczy ponoć tyle co „smaż co lubisz”. Identyfikuję się z takim podejściem.
Inna rzecz – wszelkiej maści grille. Tutaj też bym nie wiedział co zrobić z wybełtanym krabem w pancerzu.
Świetną opcją w tego typu knajpach jest fakt, że Japończycy celebrują wspólne posiłki jak my wyjście na piwo. Jest to zacny zwyczaj, same potrawy zresztą się wpasowują w ten trend.
Są oczywiście i różnego rodzaju modne i u nas street food’y ;)
Tutaj cały ciąg pomiędzy dwoma biurowcami
Kawa z T1? Czemu nie
Rybę na patyku?
Czy może bardziej tradycyjnie kebsa?
Nie sposób nie wspomnieć o słodyczach. Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem większość autochtonów jest szczupła, przy tej ilości słodkiego dobra jakie mają w sklepach.
Wybrałem ze słodkiej fasoli, jakżeby inaczej
Mają nawet makaroniki ot tak do kupienia, dobre były
Znowu się rozpisałem. Co czeka nas jeszcze w tym cyklu? Ot np. coś takiego:
To bekon z wieloryba. Będzie przy okazji wpisu o targu rybnym Tsukiji ;) I jeszcze nawet nie zacząłem pisać o knajpach i piwie na miejscu.