Tym razem będzie burgerowo. W zeszłym tygodniu zapytałem na fanpage Piwnego Garażu gdzie w tym momencie serwują w Warszawie najlepsze burgery. Otrzymałem od groma świetnych odpowiedzi, za które serdecznie dziękuję :) Część z miejscami które znam, ale już jakiś czas w nich nie byłem (jak Barn Burger czy Hamburger z Karaibów), natomiast pojawiło się całkiem sporo nowości. Roger That Foods jest właśnie tym przypadkiem.
Niewątpliwie zaciekawiła mnie lokalizacja. Po pierwsze mogłem się przetransportować do domu z zamówionym jedzeniem w kilkanaście minut, co jest dość ważną kwestią. Jednocześnie dzieciństwo spędziłem na Służewiu, więc nie tylko fascynujące jest dla mnie jak zmieniła się moja dawna okolica, ale jednocześnie okolica Służewca. Zwłaszcza Przemysłowego. Nagle się okazuje, że mamy tam naprawdę silną scenę gastro (chociażby Kura czy Schabowy), zaś same Postępu 5 jest poprzemysłową strefą gastronomiczną pełną gębą. Gdybym mieszkał w pobudowanych po sąsiedzku blokach zdecydowanie bym był częstym bywalcem chociażby przez sam wybór różnorakiej kuchni.
Jak przedstawia się piwo?
Wygląd: Piana średnio bujna, śnieżnobiała, dość trwała. Elegancko oblepia szkło podczas wolnego opadania. Barwa zdecydowanie bardziej w stronę NE IPA niż West Coast – ciemne złoto, już mieści się w określeniu „mętne”.
Aromat: Od razu intensywne nuty cytrusowe. Dopiero po chwili przebijają się lekkie mango i lychee. Po lekkim ogrzaniu ustala się przyjemny balans cytrusowo-żywiczny. Słodowość herbatnikowo-ciasteczkowa. Przyznam szczerze, że liczyłem na lekkie nuty karmelowe, ale akurat ich tutaj nie ma ;)
Smak: Średnio-wysoka pełnia, średnie wysycenie. Słodowość w pierwszym akordzie jak w aromacie herbatnikowo-ciasteczkowa. Znowu brak karmelu. W drugim solidne cytrusowo-żywiczne posmaki chmielowe, wyczuwalne są też przytłumione przez chmiel w aromacie nuty estrowe, głównie dojrzała brzoskwinia. Finisz przyjemnie oldschoolowy, wyraźnie albedowo-żywiczny, delikatnie pozostający. Lekko piecze w boki języka.
Bardzo eleganckie piwo bez żadnych wad w smaku czy aromacie. Żałuję, że kupiłem tylko jedną butelkę. Szybko znika ze szkła i ma się ochotę poprawić kolejnym.
Przejdźmy zatem do burgera. Wybrałem klasycznie – Bekonatora. Bekon i cheddar to opcja, która powinna zawsze działać, a już zwłaszcza przy Imperialnym West Coast IPA.
I tutaj znowu pojawia się kwestia jak przy kebsie z Kury Warzyw – jak sensownie przedstawić danie, które wygląda elegancko zaprezentowane w lokalu, natomiast przy transporcie jednak pewien powab wizualny jest bardziej pewne, że straci? Cóż, trzeba było zrobić przekrój przez. Warstwy mogą wyglądać całkiem przyjemnie.
Przy zamawianiu oczywiście pada pytanie o stopień wysmażenia. Poprosiłem o medium, dostałem medium.
Bułka sprężysta, dobrze wypieczona i przede wszystkim (co najważniejsze) nie rozpada się w trakcie konsumpcji. Nie ma nic gorszego niż rozpadający się burger. Sam burger nie ocieka tłuszczem, można go zjeść bez obaw o uświnienie się. Dodatki klasycznie dobrane, nie dominują smaku mięsa, ale jednocześnie wprowadzają kolejne warstwy smakowe. Ser roztopiony tak jak powinien być. Znowu – ledwo tknięty temperaturą kawałek sera to jedna z bardziej denerwujących rzeczy w burgerze. Cebulka bardzo podobna do tej którą sam robię w domu jako dodatek do różnego rodzaju dań z wołowiną – odpowiednio zeszklona, lekko słodkawa z kwaskowatą kontrą. Kolejny punkt przy którym sporo burgerów odpada – boczek. Tutaj jest odpowiednio wypieczony, chrupiący i kruchy, nie jest rozmiękłym flakiem, doskonale.
Bułka, mięso, ser, boczek – niby cztery proste składniki, ale różnie z tym bywa. Jeżeli jeszcze odpowiednio grają dodatki to mamy rzeczywiście dobry burger. I tak jest w tym przypadku. Jedyne czego ja bym sobie życzył to 2x więcej mięsa. Pewnie da się domówić, nie sprawdziłem. Aczkolwiek tutaj uczciwie muszę przyznać – jestem niewątpliwie zepsuty przez swoje kulinarne dokonania, gdzie standardowy burger ma 2x200g wołowiny ;)
W ten oto sposób dochodzimy do tak oldschoolowego jak West Coast IPA foodpairingu. Niby burger nie jest nowofalowym połączeniem fusion 4 różnych kuchni i inwencji artysty przy grillu, ale oferuje nam piękną podróż przez smaki słodki, słony, mięsny, tłusty i lekko kwaśny. Dokładnie tak samo jest z wybranym piwem. Wszystko siedzi tam gdzie powinno. Jeżeli zaraz po konsumpcji połączenia miałem ochotę je powtórzyć to znaczy, że zagrało. Smaki mięsne, lekko dymne i słone podbijają słodowość piwa, natomiast lekki kwasek z musztardy i cebulki dodatkowo wyostrza goryczkę.
Po kilku wpisach w ramach #wspieramgastro i #wspieramypolskikraft w listopadzie muszę trochę wyhamować z cyklem. Budżet z gumy nie jest, a w grudniu trochę wydatków czeka. Natomiast gdyby jakiś lokal bądź browar był zainteresowany współpracą to zachęcam do kontaktu mejlowego – michalkopik@piwnygaraz.pl. Można razem podziałać elegancko i fachowym ruchem ;) Przy okazji pewnie jutro więcej na ten temat się pojawi, ale jednocześnie zachęcam firmy do wspólnego zorganizowania online piwnych eventów dla pracowników. W tym miesiącu mam już eventy od kilku do kilkuset osób online, więc jak widać potrzeba jest.