oni operują na wyższym poziomie
Jak już zdarzyło mi się wspomnieć burgerownie są nowym hitem. Trochę żartem a trochę serio można stwierdzić, że narodziła się scena burgerów rzemieślniczych. Taka zdrowa kontra do kanapek dostępnych w sieciówkach. Każdy lokal będzie miał swoją specyfikę, ale jest jeden który niezmiennie króluje na mojej liście mięsnych przebojów. Tym lokalem jest tytułowy Barn Burger.
Nie wiem co oni tam robią, czy dodają pyłu z wróżek, ekstraktu z różowych jednorożców czy kokainy. Faktem jest, że doznania płynące z wgryzienia się w jeden z ich majstersztyków sztuki kulinarnej powodują nagły i niespodziewany wyrzut dopaminy. Co przydaje się szczególnie przy cięższych kalibrach. Zresztą jest z czego wybierać, oprócz standardowej oferty co jakiś czas wprowadzane są dwa burgery sezonowe.
Rozłóżmy więc medalowego burgera na czynniki pierwsze.
Bułka – wyobraźcie sobie, że bułka może być przedmiotem zażartych sporów. Barn Burger poszedł w słodkie, maślane bułki do burgerów. Nie wszystkim to odpowiada. I to pewnie są ci sami ludzie, którzy nie lubią szczeniaczków i kociąt. Pomysł może wydawać się na pograniczu szalonego, ale delikatna słodycz bułki idealnie komponuje się ze smakiem mięsa, bekonu czy sosu. Dodatkowy plus za to, że nie jest to „wydmuszka” tylko solidna, gęsta buła.
Warzywa – nie zdarzyło mi się trafić na padnięte, zawsze są idealnie świeże. Krowa je trawę, więc w burgerze musi być trochę zieleniny, logiczne. Poza tym zdrowo, ponoć.
Bekon – bezdyskusyjnie najlepszy bekon jaki w życiu jadłem. Chrupki, o wyraźnym smaku, domawiam go nawet do burgerów w których nie został przewidziany.
Dodatki – czy to będą krążki cebulowe, sosy, ser, jest pewność, że całość będzie świeża, idealnie komponująca się zresztą składników. Przykład – „Burger jego mać”: burger 200 gr, warzywa, camembert, żurawina z jabłkiem, roszponka i chrupiące krążki cebulowe. Oczywiście ja jeszcze dorzucam bekon, jego nigdy za wiele.
I oczywiście najważniejszy składnik – mięso. Zrobienie idealnego mielonego do burgera jest wiedzą tajemną a poważną. Zaczynając od odpowiedniej jakości mięsa z idealną zawartością tłuszczu, po jego doprawienie, kończąc na kunsztownym wysmażeniu. Nie zdarzyło mi się jeszcze trafić u tych magików na chrząstkę, niedoprawione/przeprawione czy źle wysmażone mięso. Zawsze jest 11/10 i piękne medium. Burger jest soczysty i pełny smaku.
Oczywiście to nie wszystko. Każdy burger ma jeszcze fryty (idealnie dobrana odmiana ziemniaka, poza tym fajny patent z pieprzem), sałatkę (wrócił Coleslaw i to w lepszej odsłonie), salsę i sos BBQ (zacny). Przy okazji frytek, żałuję że nie zrobiłem ostatnio zdjęcia. W internetach można znaleźć całe rozprawki odwróconej inżynierii na temat idealnych frytek – pęcherzyków i odpowiedniego stopnia chrupkości skórki i delikatności wnętrza. Ciekawe czy w Barnie je czytali, bo idzie im to diablo dobrze.
Wyszły mi straszne peany na cześć knajpy, ale ostatnio bywam tam tak często, że gdyby nie wielokrotne podnoszenie ciężkich przedmiotów, a potem ich opuszczanie kilka razy w tygodniu spasłbym się już równo. Szczególnie, jeżeli zamawia się ByPass’a. Albo jak się już zdarzyło raz – potrójnego ByPass’a. 600g krowy, potrójny bekon, potrójny ser. Nie wiem jakim cudem udało mi się pochłonąć takiego burgera i przeżyć. Był to jeden z bardziej brawurowych pomysłów jakie miałem, a brawura niekoniecznie jest sensowna.
Reasumując, jeżeli najdzie Was ochota na solidnego burgera warto zawitać w gościnne progi tej knajpy. A jeżeli jest akurat piątkowy albo sobotni wieczór istnieje duża szansa, że właśnie będę pochłaniał podkładkę przed udaniem się do Kufle i Kapsle, które jest o rzut beretem.
Jeszcze jedno – jest nowy sezon czasówek w pochłanianiu. Ja jeszcze się nie zdecydowałem, chyba musiałbym się dzień przegłodzić. Natomiast warto wspomnieć, że niezmiennie w tej konkurencji króluje Pete Czerwiński, czyli Furious Pete.