i bezsensowna krucjata
Tekst będący pokłosiem ostatnich dyskusji na temat festiwalu w Łebie oraz wcześniejszych dotyczących wmuszania browarom rzemieślniczym misji zbawienia gardeł i nosów milionów piwopijców w Polsce. A przede wszystkim tego, że zbyt często muszę już powtarzać „nie dajmy się zwariować”.
Jak to dobrze, że mogę napisać tekst z perspektywy nie tylko blogera, piwowara w browarze rzemieślniczym, ale i po prostu konsumenta.
Uwaga – tekst może wywołać apopleksję u neofitów
Zaiste w ciekawych czasach przyszło nam żyć. Staramy się nie tylko bardzo szybko nadrobić zaległości w postaci rozwoju rynku piw rzemieślniczych w odniesieniu do USA, ale i przegonić wszystko co się dzieje w Europie. Ostatnie 2 lata to wręcz czyste szaleństwo, które osobiście mam nadzieję szybko się skończy. Dlaczego?
Aktualnie rynek napędzają premiery i eventy. Trudno się temu dziwić – konkurencja wśród browarów jak i knajp zlokalizowanych w większych miastach jest już na tyle silna, że każdy stara się czymś zaskoczyć. W Warszawie jest już około 30 multitapów. 30! Premiery i różnorakie wydarzenia mają już miejsce nie tylko w piątki i soboty, ale bardzo często w środku tygodnia. Tylko, że prowadzi to do pewnej patologii – konsument stymulowany ciągłymi nowościami zaczyna narzekać w przypadku ich braku. Słyszałem o akcjach pt. odwracanie się na pięcie i wychodzenie z multitapu w przypadku braku nowego piwa.
Ile można wypuszczać nowości i kombinować z wymyślaniem piw? Coraz bardziej marzy mi się zrobienie uczciwej 12tki dolnej fermentacji na europejskich chmielach. Tęsknię za Mazowieckim z Konstancina. Ale wiem, że w przypadku browaru rzemieślniczego byłoby to dość karkołomne posunięcie. Szczęśliwie są jeszcze browary regionalne, ale to już temat na inne rozważania. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach produkują piwo lepszej jakości niż sporo „kraftowców”.
Myślę, że w tym roku przebijemy barierę i na początku przyszłego bańka spekulacyjna piwnych premier w końcu pęknie. Nie da się wypuszczać ciągle „zajebistych i urywających dupę” piw, część jest po prostu piwem. Do picia. Rzemiosło oznacza porządnie zrobioną robotę, nie każdy wyrób jubilerski to jajko Faberge.
Jest to niestety samonapędzający się mechanizm, który wymaga włożenia solidnego pręta między zębatki i unormowania sytuacji.
Ale co z tym piwem „kraftowym” per se? Wyniesione na piedestał, czczone niczym złoty cielec, Bóg Kraftu zstąpił z warzelnianej chmury niosąc feerię smaków i aromatów nie znanych poganom spod koncernowych monolitów i prymitywnym plemionom regionalnych fetyszy.
„Piwo jakie jest każdy widzi”
Piwo jest produktem żywnościowym, a tu jak w każdym produkcie spotykają się dwa aspekty: rynkowy i techniczno-technologiczny. Pierwszy – to rozpatrywanie produktu w sposób zewnętrzny, z punktu widzenia potrzeb. Drugi – kształtowanie i doskonalenie produktu pod względem procesu wytwarzania. Aktualnie to wygląda trochę na zasadzie:
-
rynkowy: wdycham opary swojej zajebistości, bo piję piwo rzemieślnicze a reszta to pariasi i parweniusze (casus PC glorious master race/dirty console peasants),
-
techniczno-technologiczny: wszystko się sprzeda, a jak nie to opłacimy recenzję i jednak się sprzeda.
Produkt z natury jest kategorią dynamiczną, mniej lub bardziej złożoną (Kotler, 1999). W samej strukturze tego produktu wymienia się kilka poziomów, od 3 do 5 w zależności od tego czyja to koncepcja. Powiedzmy, że dla ułatwienia przyjmiemy dzisiaj, że są trzy poziomy:
-
istota produktu, jego rdzeń,
-
produkt rzeczywisty,
-
produkt poszerzony.
Rdzeń w teorii w przypadku produktu żywnościowego powinno stanowić zaspokojenie głodu/pragnienia. Tylko, że wraz z rozwojem rynku i świadomości konsumenta mogą do tego dojść np. ekologiczne metody produkcji. Czy w naszym przypadku rzemieślnicze metody produkcji. I tak lansowane określenie jak lifestyle.
Produkt rzeczywisty to to jak produkt się prezentuje: jakość, cena, kolor, kształt, opakowanie, marka, wygląd, marketing. Ergo etykiety, kapsle, butelka, browar, recenzje.
Produkt poszerzony to dodatkowe usługi i korzyści wyróżniające go od konkurencji. U nas? Coraz bardziej odjechane premiery, komunikacja na FB, „bywanie”.
Struktura warstwowa ewoluuje i ciągle się zmienia, zwłaszcza na tak dynamicznym rynku jakim jest rynek piwa rzemieślniczego.
Nie sposób nie wspomnieć o dwóch podstawowych funkcjach produktów żywnościowych:
-
fizjologiczna,
-
hedonistyczna.
Zwłaszcza ta druga funkcja jest z tego co widzę niesamowicie ważna dla niektórych. Przy czym czują się lepiej wyśmiewając „dirty corporate beer drinking peasants”. Blogerzy mają w tym swój bardzo duży udział. Jak to u neofitów bywa.
Już ostatnia dawka wiedzy do tego wpisu. Produkty dzielimy jeszcze następująco: powszednie, wybieralne, luksusowe, niepostrzegane.
Powszednie: „codziennego użytku”. Nabywane dosyć często za relatywnie niską cenę. Przykładowo Grodziskie, które można kupić już chyba w każdym Freszu czy Żabce. Sporo piw regionalnych mieści się w tej kategorii i oczywiście zdecydowana większość koncernowych.
Wybieralne: okresowego zakupu, stosunkowo drogie. Piwa rzemieślnicze, niektóre serie piw regionalnych, tańsze piwa zagraniczne.
Luksusowe: specjalne, nabywane przez ograniczoną liczbę konsumentów, bardzo wysoka cena. Drogie piwa zagraniczne, limitowane serie piw rzemieślniczych i regionalnych.
Niepostrzegane: nie znane przez konsumentów lub znane, ale konsumenci nie zamierzają ich kupić. Przykładowo abstynent nie kupi żadnego z piw.
I teraz zastanówmy się wspólnie – czy to jest mądre wyśmiewać się z konsumentów „standardowego” piwa? Czy mądre jest wyzywanie od Januszy i Grażyn? To jest to budowanie etosu piwosza rzemieślniczego?
Oczywiście – jak świat światem jest to nic nowego i podobne tendencje są widoczne w absolutnie każdej dziedzinie. Ze względu na zainteresowania widziałem już to zarówno w branży muzycznej („dozbieraj i kup lampę”), motoryzacyjnej (wojny marek motocyklowych), growej (PC/konsole i poszczególne systemy w przypadku konsol). Jest na to takie określenie jak fanbojstwo.
Przy czym lokalną specyfiką naszej branży jest pojawiające się od czasu do czasu nawoływania do browarów aby KONIECZNIE niosły kaganek oświaty i edukowały za własne pieniądze (bo przecież nie nawołującego neofity) nieokrzesanych tubylców na np. lokalnych jarmarkach. Jest mi ktoś w stanie wytłumaczyć jedną podstawową kwestię – po co?
Aktualnie jeżeli robi się chociażby w miarę przyzwoite piwo to naprawdę nie ma problemu z jego sprzedażą. Oczywiście będzie z tym coraz większy problem im większe będzie nasycenie rynku zarówno browarami, jak i knajpami czy sklepami. Konsument (który również będzie zwiększał swą liczbę) będzie miał większy wybór, więc i rozbije się na więcej podmiotów. Tylko, że ja nie widzę problemu w tym, że część podmiotów (z reguły najsłabszych) zniknie z rynku, a reszta będzie musiała się dostosować lepszym produktem/usługą. Naturalna kolej rzeczy. Chyba niektórzy zapomnieli już o haśle „warz dobre piwo lub giń”.
Zauważyłem, że część blogerów ma wyjątkowo słabą manierę wyszydzania produktu koncernowego czy już nawet regionalnego. To nie browary są zamknięte w swojej bańce oparów zajebistości, tylko właśnie blogerzy. Ile razy na blogach widzicie powtórne recenzje czy chociażby wzmianki o markach warzonych już jakiś czas? A na tak szykanowanym Browar.biz cały czas pojawiają się recenzje piw obecnych już od dawna na rynku. Nie twierdzę jednocześnie, że B.biz jest idealny, a blogi do dupy. Zbyt częsta jest pokusa polaryzacji poglądów, widzenia tylko czarnego i białego, bez wszystkich odcieni po drodze.
Reasumując ten przydługi wywód. Powtórzę – nie dajmy się zwariować. Piwo rzemieślnicze to nie złoty cielec, kulturę buduje się ewolucją. Rewolucja zazwyczaj słabo się kończy. Jeżeli chcemy rzeczywiście coś robić w kwestii zmiany smaków i podejścia to róbmy to pracą organiczną u podstaw. Jednocześnie nie popodajmy w skrajności, piwo koncernowe czy regionalne nie zabija. Wszyscy je piliśmy i zdarza nam się pić. A browarom rzemieślniczym dajmy możliwość ciągłego udoskonalania receptur, zwłaszcza piw już obecnych na rynku.
Być może mam trochę szersze horyzonty działając w branży piwnej już 11 lat i po drodze prowadząc mnóstwo szkoleń, w tym i dla koncernów. Pamiętajcie by po prostu nie zadusić w sobie radości z picia smacznego piwa. A kto je zrobił to już kwestia drugoplanowa. Gwarantuję, że w przypadku ślepych testów wielu z gardłujących mogłoby się srogo zdziwić wynikami.
Grafika tytułowa – Lotsofhead.com