najwyraźniej wszystko co czytałem o Mitch’u to prawda
Wiem, że czekacie na wpisy o tematyce egzotycznej :) Materiału mam już od groma, a chcę mieć jeszcze więcej. Zajmę się jego ogarnianiem po wtorku jak już wrócę do Polski. A na razie piwo, które jest w Tokio elegancko dostępne. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi darować sobie kupno piw ze Stone. Ale cóż – tylko japońskie piwa ;)
Stone Brewing to, razem z Goose Island i Firestone Walker, browar którego obecności w Polsce mi brakuje. Jedyna możliwość, by spróbować tych cymesów to prywatny import/szmugiel/kontrabanda. Szczęśliwie nieoceniony Majk jeździ ostatnio po świecie i jest to jeden z momentów, kiedy mam w zasięgu jeszcze więcej niesamowitych piw.
Stone już pojawiał się u mnie na blogu. Nie będę ukrywał, że uwielbiam ich szatę graficzną i elaboraty wypisywane w bardzo specyficzny sposób na butelkach. Już nie mówiąc o samej postaci gargulca.
Piana: Średnio bujna, dosyć szybko łączy się w większe pęcherze. Opada do cienkiej warstwy.
Barwa: Jasny bursztyn, opalizujące.
Zapach: Mango, cytrusy, marakuje, brzoskwinia, żywice, herbata. Absolutnie wszystko związanego z amerykańskimi IPA jest na swoim miejscu. Nie jest to jednak kakofonia aromatów z której trzeba wyławiać poszczególne składowe. To wręcz idealnie zgrany chór.
Smak: Niesamowite, ale jakimś cudem to piwo smakuje szyszką chmielową. Pierwszy akord składa się z solidnej słodowości oraz praktycznie od samego początku chmielu. W drugim wychodzą lekkie nuty karmelowe, owocowe estry i już solidne cytrusy i żywice. Finisz wytrawny, jest kontynuacją feerii chmielowych aromatów i smaków. Goryczka wysoka, ale krótka i przyjemna. Alkohol pojawia się dopiero w żołądku.
Cudowne piwo. Wspaniałe, zbalansowane, przemyślane w każdym najdrobniejszym szczególe. Goryczka mocna, ale nie męczy. Co więcej chmielowość jest najlepsza jaką kiedykolwiek próbowałem. Jak Mitch dokonał takiego aromatu i smaku to przechodzi moje pojęcie.