I hermelin, który mnie pokonał.
Kontynuujemy akcje #wspieramgastro oraz #wspieramypolskikraft. Żadna z knajp i żaden browar nie mogą się pochwalić działalnością gwarantującą dofinansowanie z Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, czy chociaż jakimkolwiek ułatwieniem w pracy (jak sprzedaż alkoholu na wynos/przez Internet), więc musimy sobie wszyscy sami pomagać. No to jazda.
Tym razem na warsztat trafia pełen przegląd hermelinów z warszawskiej Gorączki Złota oraz kooperacja Recraft/Piwne Podziemie La Dolce Vita w pojawiającym się ostatnio tu i ówdzie stylu Italian Pils.
Jeżeli chcecie przeczytać coś więcej na temat stylu to polecam ten artykuł. Oczywiście pierwsze skojarzenie to Tipopils, który swoją drogą był strasznie hajpowany w Polsce. Taki dualizm natury człowieczej, z jednej strony przegięte Pastry Sour/Stout a z drugiej przyzwoicie nachmielone, lekkie piwo w sam raz na włoski klimat. Jak zatem przedstawia się La Dolce Vita?
Wygląd: Średnio bujna, śnieżnobiała piana, dość trwała i opadająca do koronki. Barwa bardzo jasnego złota, delikatnie acz zauważalnie opalizujące.
Aromat: Bardzo wyraźna i pierwszoplanowa słodowość – herbatniki, skórka chleba, zboże. Praktycznie brak estrów, co uważam za zaletę. Chmiele od razu po słodzie, o kwiatowo-ziołowym profilu. Elegancki i czysty profil.
Smak: Niska pełnia, średnie wysycenie. I znowu – pierwszoplanowa słodowość jak w aromacie. W drugim akordzie pojawia się chmiel i bardzo delikatne czerwone jabłko. Finisz z bardzo przyjemną ziołową goryczką, lekko pozostającą, ale jednocześnie zachęcającą do kontynuacji spożycia.
Zgodnie z założeniami świetne piwo na lato. Przyjemnie łączy słodową podbudowę z kontynentalnymi w swoich charakterze aromatami i posmakami chmielowymi. Rześkie i wytrawne.
Trafienie porządnego hermelina wbrew pozorom nie jest zadaniem prostym. Prawda jest zresztą taka, że w takiej czeskiej Pradze w większości lokali jest to wręcz niemożliwe i dostaje się wersję mocno niedojrzałą. Jak zatem w hermelinowym świecie odnajdują się wersje z Gorączki Złota?
Są absolutnie prawilne i zdecydowanie polecam każdemu. W przypadku Zabójczego należy podpisać oświadczenie, że wiemy na co się decydujemy i po degustacji muszę przyznać, że jest to dobra praktyka. Aczkolwiek o tym za chwilę. Zresztą sami zobaczcie co miałem dołączone do pakietu:
Nie bez powodu.
Na początek spróbowałem same oleje z zalewy. Klasyk pięknie aromatyczny i pełen ziół. Średni z posmakiem słodkich pomidorów i wyraźną, acz na cywilnym poziomie, ostrością. Po Zabójczym widać, że co miało się przegryźć to się przegryzło. Oraz, że ma potencjał do zadawania bólu. Ostrość wchodzi po 2-3 sekundach i atakuje wszystko. To teraz sery.
Delikatny, intensywnie kremowy i rozpływający się w ustach. Świetny balans poszczególnych składników i przypraw, nie jest dominująco tłusto-cebulowy jak niestety dość często się zdarza. Z piwem stanowi idealne połączenie, jeszcze bardziej podbija słodowość, zaś goryczka spłukuje olej.
Początkowo dość słodki i wyraźnie pomidorowy, by po chwili przejść w przyjemną ostrość. Wyśmienity balans, nic nie męczy ani nie dominuje w profilu. Sama struktura jeszcze bardziej delikatna i kremowa niż w przypadku Klasyka. Podbija wytrawność piwa, jednocześnie piwo spłukuje ostrość. Równie przyjemne połączenie.
Ser – morderca. Mój szacunek ma każda osoba, która go pożarła w całości. Mógłbym sobie oczywiście nabić punktów męskości i napisać jak to zjadłem cały i jeszcze się na koniec oblizałem ze smakiem. Nie ma to jednak sensu, nie jest ujmą na honorze zostać pokonanym przez takiego zawodnika. Zjadłem z 1/5 i mądrość etapu nakazała mi zakończyć konsumpcję, bo wiedziałem jak to się skończy. Kilka lat temu pewnie bym się zaparł w sobie i go po prostu wmusił, cierpiąc potem okrutnie i to niejednokrotnie, ale nie. Za stary na to jestem. W każdym razie słowa sponsorujące konsumpcję tejże 1/5 Zabójczego – ślinotok, czkawka, hiperwentylacja, twarz pod kranem, bolące dziąsła. Doskonale paruje się z mlekiem, ayranem i ogólnie nabiałem w płynie. I cierpieniem w ciszy, kontemplując podjęte decyzje życiowe.
Reasumując – mogę polecić zarówno piwo jak i hermeliny. Przy czym szczególnej uwadze polecam Zabójczego każdemu chiliheadowi. Niewątpliwie jest to przeżycie i przygoda.