ale też jest zajebiście
27.10 miała mieć miejsce premiera dwóch piw dyniowych z najbardziej ambitnych browarów kontraktowych – AleBrowaru i Pinty. Uważam, że w poszukiwaniu nowości i nieodkrytych lądów piwnych zaczynamy powoli dochodzić do ściany, ale co poradzić. Najwyraźniej mamy zacięcie, by w ciągu roku/dwóch nadrobić dwie dekady dzielące nas od Stanów.
Kronikarski obowiązek nakazuje montować ekipę i sprawdzić temat. Wyprawa w sile 7 osób: Adela z Gotowenapiwo.pl, Magdalena (nie piwoszka), Mateusz (piwowar domowy), Majk (zacięty piwosz), Tomek i Jacek (okazjonalni piwosze) oraz Wasz ulubiony piwny bloger. I jestem z tego cholernie zadowolony, grupa była na tyle zróżnicowana, że opinie uważam za cenne. Mogłem przy okazji stwierdzić, że jednak nie jestem wredne, głupie bydlę, w dodatku złośliwe.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do Spiskowców Rozkoszy, gdzie lany był Dyniamit Pinty. Chłopaki się pewnie wkurzą za zdjęcia, ale piwo zostało nalane do szkła Antidotum. Smuteczek, ale nie było szkła dedykowanego. Natomiast korzystając z okazji stwierdzam, że obsługa w Spiskowcach jak zwykle fachowa i elegancka. Na pewno będę tam częściej witał.
Z ciekawości spojrzałem na pierwsze recenzje w Internecie i ja chyba żyję w innym świecie. Odnoszę też wrażenie, że cierpimy tutaj na pewnego rodzaju syndrom neofity, w dodatku wybiórczy. Jakiekolwiek będzie nowe piwo, 11/10, Grammy, Emmy, Pulitzer i Pokojowa Nagroda Nobla.
Dyniamit 16,5
Barwa: Chyba dyniowa. Ciężko stwierdzić ze względu na warunki oświetleniowe. Mętne, ale bez przesady. Jest ok.
Zapach: Tu jest dynia w ogóle? Może gdzieś tam jakieś lekkie akcenty, ale to już przy dłuższym myszkowaniu w zapachu i dużej dawce samozaparcia podszytego dobrą wolą. Podobnie ma się tutaj sprawa z cynamonem. Pachnie jak Weizen/Roggen, dosyć słodko, od cholery fenoli, goździki i lekkie mydło. Sukcesem jest, że nie czuć diacetylu. Pewnie dlatego, że został użyty nowy szczep drożdży i nie zdążył jeszcze zostać zmaltretowany w browarze.
Smak: Nie ma dyni, nie ma. Ostatnio jest sezon, więc już różne żarcie z dynią kombinowałem, autorytarnie stwierdzam, że tutaj jej nie czuć. Smakuje natomiast gorzkim piernikiem, jałowcem, goździkami, wręcz jak dentystyczna płukanka do ust. Strzelam w ciemno, że było fermentowane szczepem T-58. Jeżeli tak, to przy dowaleniu do pieca tak agresywnych przypraw jest to sroga pomyłka. Goryczka jest beznadziejna, zalegająca i w dodatku goździkowa. To piwo po prostu męczy.
Przenieśliśmy się do Galerii MiTo. Może krótko o miejscu, bo nie wiem skąd jego wybór (to znaczy rozumiem względy pragmatyczne, OK, patrząc na to wybór był adekwatny). Oświetlenie jak w komorze bezcieniowej, generalnie miejsce ewidentnie dla właścicieli produktów Apple chodzących w lato w kardiganach i dezajnerskich dzierganych szalach. Ale za to kanapki mają dobre. VJa tylko już bym więcej nie zapraszał na premiery, puszczał „muzykę” z jutuba, która miała po 5 wyświetleń i ewidentnie wszystkie tego gościa. Reasumując, na piwo to ja tutaj nie przyjdę, bo nie jestem targetem.
-
Sweet Cow – bardzo pijalne, sesyjne, świetne piwo.
-
Amber Boy (nowa wersja) – gdyby nie kolor to praktycznie Rowing Jack. Znacznie bardziej goryczkowe niż pierwotnie. W porównaniu do RJ ma więcej nut karmelowych. Nie wiem czy jest sens posiadania dwóch takich chmielowych mocarzy w portfolio, szczególnie, że oba piwa są w tym momencie bardzo podobne. Lepiej było zostawić mniejsze chmielenie, pierwsza wersja zdecydowanie bardziej mi podchodziła.
-
Mummy – oficjalnie nie było. Nie będę wnikał kto dał dupy, faktem jest, że do kegów trafiła gęstwa drożdżowa. Przesrane, nie mieć clue programu na zorganizowanej z pompą premierze. Chłopaków znam i lubię, więc nie zamierzam ich tutaj z tego powodu butować. Już i tak pewnie dostali swoją część hejtu w różnych częściach polskiego Internetu. Natomiast dobitnie pokazuje to jaką mają jazdę z Gościszewem. Czego się obawiałem jak tylko usłyszałem gdzie będą warzyć.
-
Rowing Jack – nie miałem ochoty na AIPA, więc spróbowałem tylko łyk. Zbyt mało by ocenić.
Nie zamierzam butować, bo sami doskonale wiedzą jaki to przypał. A ja z kolei mam życie, które nie kończy się na piwie, więc i tak byłem zadowolony, że mogłem spotkać się ze swoimi prywatnymi znajomymi jak również ze znajomymi z branży. Aczkolwiek tylko przez fakt, że użyli innego szczepu drożdży od Pinty mogli wygrać ten pojedynek. Udało mi się stestować „gęstwę” i stawiam kule przeciwko orzechom, że piwo będzie delikatniejsze, być może przez to bardziej pijalne. Na pewno do tego tematu wrócę.
PS. Tak wiem, że to tradycyjny styl. Rozumiem też, że indyki, indianie i bizony średnio fermentują, więc siłą rzeczy z braku słodu wybrali dynię. Nie zmienia to jednak faktu, że powrót do tego wynalazku uważam za marketing i granie pod marketingowo-komercyjny aspekt Halloween, bez przełożenia na polski rynek.
Wielkie dzięki dla ekipy, myślę, że taka konwencja testowania nowości w knajpach jest zacna i trzeba będzie ją praktykować. A już niedługo premiera Orkiszowego z Czosnkiem. Trzeba będzie wymyślić coś z jajem.
Z kolei na środę planuję coś specjalnego ;)