chociaż Jeż Darek lubi pogderać
Wreszcie coś się ruszyło na warszawskim rynku piwnym i nie musiałem siodłać wielbłąda, żeby poprzez pustynie dotrzeć do najbliższej piwnej oazy. Ma to swoje wady, bo lubię odwiedzać Piwotekę Narodową w Łodzi, ale jednak czas, którego nie muszę poświęcać na transport to czas zaoszczędzony. Szczególnie, że doba mi się niepokojąco skróciła ostatnimi czasy.
Co ciekawe miejscem premiery było Po Drugiej Stronie Lustra, a ciekawe ze względu na lokalizację. Pamiętam czasy, kiedy w te okolice nikt spoza autochtonów nie zapuszczał się bez kałasza i wiadra amunicji. A tu proszę, wyrosło zagłębie knajpiane. Jakby co istotną barierą przed niekoniecznie pożądanym elementem lokalnym będą ceny piw (jak na warunki warszawskie rozsądne): 8pln za lane i (generalnie) 10pln za butelki. Sam lokal jest bardzo fajny i rokujący. 4 krany, 4 lodówki, fajna aranżacja, kapitalny ceglany sufit, miła obsługa. Warto odwiedzić.
Artezanów po prostu lubię. Rozsądni, fajni ludzie, którzy wiedzą co robią. I mają jedną, ale za to cholernie ważną cechę charakteryzującą osoby poważnie podchodzące do tego co robią: wyjątkowo krytycznie oceniają swoje dzieła. Szczególnie w tym celuje Darek, ja mu mówię, że piwo zajebiste a ten jeszcze ze mną polemizuje. Podoba mi się, że ich receptury ewoluują i są rozwijane. Doskonale wiem, że piwa z browaru domowego nie da się ot tak przenieść w realia przemysłowe. Więc zabawa pod tytułem „każde piwo z innej parafii i każde jest złotym strzałem od pierwszej jazdy” dosyć mnie bawi. Sami geniusze w tym kraju.
Co się tyczy samego piwa: pełnokrwiste IPA w klasycznej odsłonie. Żadnych chmieli z Indonezji uprawianych przez bosonogich wyznawców Wielkiego Lupulina i zbieranych miedzianym sierpem. Piana taka jakiej oczekiwałbym na piwie danego gatunku. Barwę ciężko mi ocenić w zastanych warunkach oświetleniowych, ale stawiałbym na herbacianą. Zapach mógłby być bardziej brytyjski chyba tylko jakby jeszcze miał dyskretną nutę ryby z frytkami i octu winnego. Świetna kompozycja brytyjskich chmieli East Kent Goldings i Challenger, kwiatowe i owocowe estry, aromaty ciemnych słodów. To jest ich kolejne piwo, które autentycznie przyjemnie się wącha. Powinni wypuścić perfumy, mógłbym pachnieć Witbierem.
A smak? Mimo 14,5% ekstraktu piwo jest niesłychanie sesyjne i pijalne. Goryczka jest na idealnym poziomie, nie męczy, ale od razu wiemy, że to piwo z charakterem. Nie sztuka dowalić chmieli, żeby goryczka była gruba jak dzieci w USA. W tej konkretnej warce jest zresztą równoważona przez słody, następne warki mają już być bardziej wytrawne. Mnie tam taki efekt jak najbardziej pasował, z przyjemnością natomiast przekonam się jak wyjdą następne.
Trzeba będzie zaprząc woły i wyruszyć do browaru po zapasy, zanim śniegi spadną.