przyzwoita opcja na bezcłówkach
Tekst miał pierwotnie iść na Instagram, ale trochę się rozpisałem i stwierdziłem, że szkoda by było nie wrzucić równocześnie na bloga.
Zastanawiałem się jakiś czas temu czy w dzisiejszych czasach (będąc piwowarem) da się nie interesować innymi kategoriami alkoholi. Głównie destylatami, ale nie tylko. Wyszło mi, że zdecydowanie nie ma takiej opcji. No, chyba że mamy ambicję być browarem, który absolutnie żadnego piwa nie wrzuca do drewnianych beczek. W końcu po co komu Barrel Ageing ;)
Jeżeli wybiera się beczkę do swojego piwa tylko po nazwie alkoholu – spoko. Jak się ma pieniądze i taką fantazję to można zaszaleć, w razie czego wyleje się w kanał. Kto bogatemu zabroni. Natomiast jeżeli rzetelnie i ambitnie podchodzimy do tematu jako piwowar, jednak pewna wiedza idąca za doświadczeniem jest konieczna.
Beczki po bourbonach/amerykańskiej whiskey doskonale sprawdzają się w piwie z wielu względów, pewnie kiedyś o tym napiszę/nagram materiał. Prywatnie cenię rudą na myszach i staram się wyciągnąć jak najwięcej wniosków i nauki z poznawania nowych trunków.
I dosłownie w zeszłą niedzielę będąc na lotnisku w Bolonii zobaczyłem wariant Jacka Daniel’sa, którego wcześniej nie próbowałem. Dodatkowo do eksperymentowania zachęciła rozsądna cena na poziomie circa 32 Euro. Old N7 lubię, cenię i zazwyczaj mam w domu, miałem okazję być w destylarni w Lynchburgu – szybka decyzja, trzeba spróbować.
A co jest takiego ciekawego w Bottled-in-Bond? Historyjkę można sprawdzić w Internecie, natomiast nas interesujące kwestie to: destylacja całości w jednym sezonie, minimum 4 lata leżakowania w drewnie w kontrolowanych przez rząd magazynach, butelkowanie przy mocy 100-proof/50% vol. Czyli teoretycznie powinniśmy się zbliżyć w rejony Single Barrel. Jak jest w praktyce?
Aromat – cynamon, nuty przyprawkowe (mocny biały pieprz), wanilina, trochę kawy, mandarynki i przypalonego cukru Demerara.
Smak – Mnóstwo zielonych jabłek, do tego suszone owoce (jak z wigilijnego suszu, ale bez wędzenia), kontynuacja przyprawkowości.
Finisz – przypalony karmel, toffee, przypieczona skórka chleba. Zdecydowanie wyczuwalna beczka. Alkohol wychodzi po chwili, ale dość długo zostaje na języku jako pikantne odczucie.
Wniosek? Słodszy i mniej kwaskowaty od JD N7 i rzeczywiście zbliża się do regionów Single Barrel. Czy jest to jakiś niesamowity destylat? No nie, natomiast jest to bardzo przyzwoita Tennessee Whiskey i przy wspomnianej wyżej cenie zdecydowanie warto zabrać ze sobą butelkę z bezcłówki.