Home Motoryzacja Ciężka, czarna, chromowana krowa

Ciężka, czarna, chromowana krowa

by Michał


jeżeli ktoś lubi takie klimaty to Yamaha miała coś w ofercie

 

Brak możliwości śmigania coraz bardziej daje mi się we znaki. Niestety przy moich oponach „na Kalifornię” poniżej 5 stopni Celsjusza jeździ się co najmniej kwadratowo, więc zostaje mi ślinienie motocykla w garażu. Na szczęście jest już bliżej niż dalej początku sezonu i jak szczęście dopisze od początku marca już będzie można rozgrzać cylindry.


Z zadowoleniem obserwuję, że coraz więcej ludzi robi papiery na motocykle. A skoro coraz więcej jest glejtów, to coraz większe będzie zainteresowanie motocyklami. Pamiętam ile czasu sam spędziłem na różnej maści serwisach netowych, forach i literaturze przedmiotu wybierając swój pierwszy motocykl. Miał być cruiser, inne mnie nie jarają. Może jeszcze kiedyś sobie sprawię golasa na miasto.


Wybranie typu w zasadzie jest najmniej problematyczne. Wiemy co lubimy, wiemy co nas kręci i co będzie do nas pasowało. Schody zaczynają się przy wyborze nawet nie konkretnego egzemplarza, tylko na etapie modelu. Harleye na początek odpadają, za drogie. No to trzeba popatrzeć co tam ma w ofercie japoński desant – Honda, Yamaha, Suzuki, Kawasaki. I się poprzymierzać. Jeżeli ktoś ma co najmniej 180cm wzrostu na takiej Hondzie Shadow czy Yamasze Virago będzie wyglądał jak na psie, dosyć deprymująca opcja. Nawet nowe Shadowki cierpią na taką przypadłość. Z ciekawości przymierzyłem się do jednej na targach i niestety, nie ma opcji.


Dobra, ma być ciężko, ma być klasycznie, ma wyglądać i brzmieć. Przeglądając Allegro okazuje się, że od cholery jest Drag Starów od Yamahy. Stare, nowsze, europejskie, amerykańskie, edycje specjalne. Do wyboru do koloru. I trzymają cenę, bydlaki. Szybkie podliczenie funduszy, wychodzi, że będzie 650tka. Classic, bo Customy są brzydkie jak nieszczęście. Na początek całkiem zacnie.


Co nam fabryka daje? Dwa cylindry w koszernej fałce chłodzonej powietrzem, dwa gaźniki, 40 kucy, wał kardana, szyk styl i blichtr. Plus takie retro smaki jak sprzęgło na lince, czy tylny amor schowany pod siodłem, dzięki czemu moto wygląda na hard tail’a. Moc dupy nie urywa, co najwyżej może zmierzwić czuprynę i włosy na klacie, ale na pierwszy nabytek wystarczy. Zresztą w dwie osoby, z bagażem i z szybą da radę rozwinąć 140km/h pod wiatr, więc nie jest źle.


Ale najważniejsze jest to czego nie widać na pierwszy rzut oka: zajebiste, ale to naprawdę zajebiste prowadzenie. Smoczyca jest jak czuła kochanka, reagująca na każdy dotyk, ba wręcz na myśl. Robi wszystko to czego się od niej chce.


Środek ciężkości jest bardzo nisko, dzięki czemu przechodzenie z zakrętu w zakręt jest wręcz intuicyjne. Szuranie podestami po asfalcie to norma, ja jeszcze dodatkowo mam pozdzierane gmole od spodu. Wiadomo, na kolano się nie zejdzie, nie ten wagomiar. Dodatkowo spore gumy wersji klasycznej pozwalają pobawić się trochę w „offroad”. Jeździłem już po błocie, sypkim piasku, dołach i motocykl, jeżeli mu się nie przeszkadza, da radę. Wbrew powszechnej opinii hamowanie nie jest złe. Jeżeli ktoś przycwaniakuje i wsadzi twarde klocki, bo w końcu takie się mniej zużywają, to niech się nie dziwi, że droga hamowania jest cokolwiek długa. Dobre, miękkie klocki, wymiana przewodu hamulcowego na oplot i jest całkiem przyjemnie.


Inna rzecz: po dołożeniu kufra i sakw mamy sporo miejsca na bambetle. Już sprawdziłem, że w konfiguracji jaką ja mam mieści się 40 butelek piwa. Co prawda motocykl prowadzi się wtedy średnio, ale daje radę. Na wiosnę zrobiłem ponad 1000km robiąc szkolenia na Śląsku wożąc laptopa i ciuchy na zmianę i nie było żadnego problemu. Plecaczek też nie ma powodów do narzekania, w przeciwieństwie do podpaski pod dupę w wersji Custom, Classic ma niezgorsze siedzisko, a razem z sissi barem siedzi się w miarę komfortowo.


Czy są wady? W zasadzie tylko jedna. O mocy, o tym, że silnik jest chłodzony powietrzem i jeżeli zostanie zalany cienkuszem to można go przegrzać wiadomo przed kupnem. Natomiast wadą ewidentnie jest przekładnia wtórna, zwana potocznie dyfrem. Który przy jednym kole dyfrem nie jest, bo niczego nie różnicuje. Wadą zaczyna być w momencie, gdy nam pieprznie na trasie, bo nie był ogarnięty. Sam tak zostałem uziemiony w Krakowie wracając z Żywca. A tak poprzedni właściciel zarzekał, że wszystko jest w porządku, kurde.


Problem polega na tym, że jedyne co osłania bebechy przekładni to uszczelka. Jeżeli nie będzie regularnie sprawdzana, cały syf z drogi leci pod obudowę. Dodajmy do tego jeszcze brak smarowania wieloklinu (bo przecież instrukcja serwisowa tego nie przewiduje) i mamy taki efekt.


Na szczęście mój kumpel Arsen jest geniuszem, ogarnął klucz do rozmontowania obudowy (w całej Polsce w żadnym serwisie Yamahy nie ma, w końcu po co) i podmienił wałek atakujący. Bo tak się radośnie składa, że do Draga 650 pasuje dyfer od Virażki. Co prawda pasowanie części zajęło cały dzień, ale wszystko bangla. Teraz wystarczy raz na rok przesmarować pastą molibdenową i jest elegancko. Dlatego wg mnie jedną z podstawowych czynności przy kupnie Draga jest zabranie go na podnośnik, zrzucenie tylnego koła i sprawdzenie wieloklinu. Roboty na 30 minut, a sporo kasy i nerwów można oszczędzić.


Dobra, rozpisałem się. W żadnym wypadku nie jest to fachowa recenzja, od takich polecam gości z MotoRmanii. Natomiast po 2 latach jazdy Smoczycą jestem w stanie polecić ją na pierwsze ciężkie moto, nadaje się jak jasna cholera.

Może Ci się również spodobać

Cześć! Moja strona używa ciasteczek w celu bezproblemowego jej działania. Podejrzewam, że nie jest to dla Ciebie problemem, natomiast w każdej chwili możesz je wyłączyć z poziomu przeglądarki. Akceptuję Więcej informacji