Dzisiaj niestandardowo bonusowy wpis z recenzjami.
A okazja jest zacna – drugi International Stout Day. Po raz pierwszy obchodzony w Polsce z inicjatywy Marcina Chmielarza z portery.pl. I dotyczy wszystkich stoutów, a nie abordażu wersji kawowej z jednego minibrowaru restauracyjnego ;) Nie przypadkowo swoją zabawę z piwowarstwem domowym rozpocząłem od gotowca z „Irish Stout”. Irlandzkie czarne złoto jest moją ulubioną odnogą stylów piwnych i w większości są to piwa, do których chętnie wracam. Zresztą Irlandczycy to mądry naród, jak mawia ich przysłowie „na jednym skrzydle ptak nie lata”, także żeby dzisiaj polecieć skrzydeł mam aż 5.
Barney Flats Oatmeal Stout – Anderson Valley Brewing Company
Przedstawiciel stoutów z dodatkiem płatków owsianych. Jako, że dzień rozpoczynam od michy gniecionego owsa, piwo w sam raz dla mnie.
Piana: Beżowa, początkowo duża. Potem szybko drobne pęcherze przechodzą w większe i piana opada do dosyć trwałego kożucha.
Barwa: Blackest of black. Nie ma nawet przebić jaśniejszej barwy.
Zapach: Pierwsze co mnie uderzyło to ewidentny zapach czarnych oliwek. Następnie owies, gorzka czekolada, ciemne słody. Nie czuję estrów kwiatowych czy owocowych. Jest natomiast słodycz pochodząca z jasnych słodów oraz lekki alkohol. Dosyć czysty profil.
Smak: Ekstra! Profil smakowy równie czysty jak zapach. Aksamitność owsa idealnie współgra z ciemnymi słodami, dając efekt mlecznej czekolady, czuć jasne słody, chyba jest na dosyć miękkiej wodzie. Dosyć wysokie wysycenie, ale nie przeszkadza. Piwo absolutnie pijalne i świetne. Pyszny aftertaste. Profil jest kapitalny. Super paloność. Nie ma przesady w żadną stronę.
Kujo Coffee Stout (Wild Dog Series) – Flying Dog Brewery
Piana: Brązowa, początkowo średnio wysoka, potem opada do bardzo cienkiego kożuszka.
Barwa: Jeszcze ciemniejszy od poprzedniego. Nie wiedziałem, że się da.
8,9% alkoholu, mocarz.
Zapach: węgiel drzewny, lukrecja, kawa espresso. I co ciekawe zielona papryka. Nie czuję alkoholu, czy estrów. Pięknie, da się zrobić mocne piwo nie walące fuzlami czy kwietnikiem.
Smak: Jakbym wgryzł się z czekoladowo-kawową alkoholizowaną krówkę. Idealny balans goryczki z ciemnych słodów oraz kawy, wraz z jej cierpkością, ze słodami jasnymi i karmelowymi. Alkohol jest ładnie ukryty, aczkolwiek czuć rozgrzewającą moc. Wybitnie pełne. Mimo poważnej mocy jest niesamowicie wręcz pijalny, mógłbym się pokusić i stwierdzenie, że sesyjne. Kolejne piwo ze świetnym posmakiem, który wręcz wyścieła usta przyjemnym dywanikiem karmelowo-goryczkowym. Goryczka chmielowa jest delikatna i niknie w goryczce kawy i słodów.
Buffalo Belgian Stout
Piana: Wyjątkowo wysoka, ale też grubopęcherzykowata. Opada brzydko do cienkiej warstwy. Nędzna taka.
Zapach: Pachnie bardziej jak lager zmieszany z cydrem. Ciekawe czy Brettanomyces były grane. Są też estry.
Barwa: Jest ciemne, ale takie bardziej brązowawe w przebiciach.
Smak: No nie jest to stout. Smakuje jak klasztorniak, w dodatku zaczynam podejrzewać, że rzeczywiście tu było coś grane poza zwykłymi drożdżami. Czuć dodatek cukru. Pijalność średnia. Słodko-kwaśne. Bardzo małe wysycenie.
Castle Milk Stout
Tutaj zacytuję skład, bo jest zacny: woda, słód jęczmienny, ekstrakt z kukurydzy, chmiel, laktoza, karmel. Szczypta afrykańskiej magii (to już moja teoria).
Piana: ładna, brunatna i drobnopęcherzykowata. Długo się utrzymuje.
Barwa: fajna, głęboka czerń z połyskiem.
Zapach: bardzo intrygujący, mleko z miodem i karmelem, przyjemny. Ale piwo pachnące mlekiem to coś zabawnego, lekka słodowość. Brak estrów.
Smak: dosyć wodniste, jest słodycz ze słodu i laktozy, ale dominuje paloność. Jest mocno płaskie w smaku, nie ma ciała. Nie smakuje też stoutem, bardziej schwarzbierem. I też nic dziwnego, w końcu to „stout dolnej fermentacji”. Milk Schwarzbier.
Guinness Draught
Piana: doskonała, ale trudno żeby było inaczej przy Guinnessie, szczególnie, że puszka ma widget.
Barwa: czarna, z lekkim połyskiem, nieprzezroczysta. Klasyka klasyki.
Zapach: Guinness, poznam chyba zawsze i wszędzie. Delikatny diacetyl, równie ulotne estry owocowe, aromat palonego słodu. Rześki.
Smak: Również poznam zawsze. Nasycone azotem, nie zabija dwutlenkiem węgla. Nie jest treściwe, tylko dosyć wytrawne. W końcu Dry Stout. Czuć ziarnistość, słody jasne i palone oraz charakterystyczną dla Guinnessa lekko kwaśną końcówkę (ponoć część brzeczki fermentuje się Brettanomyces) przepłukująca kubeczki smakowe. Nie zalepia gęby, przygotowując od razu do następnego łyka.
Jakie piliście najlepsze Waszym zdaniem stouty?
PS. Tak, wiem. Część zdjęć jest centralnie, część do lewego marginesu. Nie mam pojęcia czemu, generalnie silniki java raczej się nie lubią z FireFoxem, szczególnie w moim antycznym wydaniu. Jutro postaram się coś z tym zrobić.