tych za kierą w szczególności
Wiosna nadchodzi, akumulator naładowany i zamontowany, plany jak tu jeszcze dorzucić szpeju na maszynę porobione – ergo będzie więcej tekstów motoryzacyjnych. Dzisiaj sytuacja, która zagotowała mi solidnie krew.
Czas akcji: sobota ok. 15:00
Miejsce akcji: rondo Dmowskiego w Warszawie
Może i dobrze, że sobota. W „normalny” dzień tygodnia dopiero byłby dramat. Co się stało? Wysiadła sygnalizacja świetlna. Zdarza się. Po to są znaki i ogólne zasady, żeby się do nich stosować. Ale zaraz – brak sygnalizacji? W Centrum? Na dużym rondzie? Z TRAMWAJAMI?! Aj waj!
Nagle wszyscy zapomnieli jak się jeździ. Osobiście jestem całym moim mrocznym sercem za tym, żeby walić solidne mandaty za wjazd na skrzyżowanie bez możliwości zjazdu przed zmianą świateł. To już pół biedy w tej konkretnej sytuacji. Natomiast wpieprzanie się na torowisko jest już po prostu brawurowe.
Najlepsze jednak na sam koniec. Wjechało się na rondo przy zepsutej sygnalizacji, więc już na pewno nie będzie działać, prawda? Szkoda, że byłem chyba jedną z niewielu osób, która sprawdzała co się dzieje i dzięki temu mogłem zauważyć powrót ruchu kierowanego. Oczywiście było sporo geniuszy, którzy mają głęboko w dupie otoczenie i w związku z tym wpieprzyli się na czerwonym na zjazd. No bo nie działało przecież, co nie? Wyciągnąć z samochodu i oćwiczyć nahajką to mało.
Zastanawiam się jak to jest możliwe, że niektórzy dostali uprawnienia do kierowania pojazdem mechanicznym. Niedługo zacznę dostawać ataków paniki na widok beretu w automobilu. Szczególnie, jeżeli takim automobilem jest Tico albo Matiz. Nowoczesne systemy rozpoznawania niebezpieczeństwa na drodze powinny mieć wgrane rozpoznawanie właśnie tych dwóch krążowników szos oraz nakrycia głowy kierującego.
PS. Ikona bezczelnie podpieprzona pożyczona z zacnego komiksu sieciowego VGCats.