różne podejścia do tematu
Wszystko już było, a na całym świecie problemy i rozterki są podobne. Trafiłem akurat na allaboutbeer.com na ciekawy artykuł dotyczący kontraktowego warzenia piwa. Obserwuję, że i na naszym rodzimym rynku ten typ produkcji/browarów zaczyna być drażliwym tematem, z wielu powodów. Jak to wygląda u Amerykanów?
Praktycznie cały wpis dotyczy Two Roads Brewing Co. Dlaczego? Poza własną produkcją, warzą również piwa dla innych browarów rzemieślniczych. Często znajdujących się kilka stanów dalej. Podniesiona zostaje również kwestia browarów (w rozumieniu – zakładów produkcyjnych) powstających głównie w celu warzenia piwa dla innych podmiotów. Wypisz wymaluj – Zarzecze. Czyli temat bardzo mi bliski. Długi cytat, ale uważam że warto wkleić żeby nie trzeba było czytać obu tekstów naraz.
„The idea of one company brewing and packaging beer for another is nothing new. Simply put, contract brewing is when an existing brewery—usually very large—rents out its equipment, from brew house to bright tanks, to another brewery, with the goal being increased production. In some cases the smaller brewery works closely with the contract operation, overseeing every step, including recipe development and the actual brewing.
In other cases, it’s a simple matter of writing a check and having the contract brewer handle every step from recipe creation to brewing, packaging and shipping.
It’s that second point that has fostered the impression by some that contract is a dirty word. That the breweries contracting out don’t “have skin in the game” or are in the industry for profit, not passion.”
I tu leży pies pogrzebany, jak zresztą wielokrotnie w różnych prywatnych dyskusjach już się przekonałem. Czym innym jest produkcja na zasadzie „tu macie recepturę, tu szatę graficzną, ogarnijcie temat, faktura na koniec każdego miesiąca” a czym innym „wynajęcie browaru” i traktowanie instalacji jak własnej.
Swego czasu widziałem dyskusję wśród amerykańskich konsumentów piwa rzemieślniczego na temat konieczności językowego oddzielenia obu przypadków, ponieważ słowo „kontrakt” przestało być wystarczające i w swym znaczeniu jest zbyt szerokie. Właśnie ze względu na drastyczne różnice w podejściu do produkcji.
Dygresja – nie dziwi mnie, że konsumenci mogą czuć się oszukani w przypadku, gdy piwo jest warzone „zdalnie”. Jednak płacąc odpowiednio wyższą kwotę za produkt spożywczy, wraz z całą jego otoczką, oczekujemy że stoją za nim konkretni ludzie. I to stoją bezpośrednio i „aktywnie”. Oczywiście nie zawsze tak jest, jednak nie każdy jest Mikkelem by mówić wprost, że interesuje go tylko kreowanie receptury, sam proces produkcji już niekoniecznie.
Wracając jednak do samego zjawiska. I u nas być może takie rozdzielenie będzie wskazane w przyszłości. Posiadanie browaru stało się przecież wręcz modnym zjawiskiem. Czymś do pochwalenia się przed znajomymi. A na jakiej zasadzie to już kwestia drugorzędna. Ważne by mieć piwo z własną etykietą. Wszystkie dostępne wolne moce produkcyjne są od razu wykorzystywane. Nawet, jeżeli są to moce produkcyjne browarów, których jeszcze do niedawna nikt nie chciałby dotknąć kijem przez szmatę. Tak wielkie jest ciśnienie „by mieć własny browar”. Wypadałoby jednak nie zapominać, że to jak ze śpiewaniem – „warzyć każdy może, ale nie każdy powinien”. Co szybko zacznie weryfikować rynek.
Paradoksalnie być może najlepszym biznesem w tym momencie jest inwestycja w instalacje i budynek i wpuszczenie do niego kontraktowców. Rodzi to pytanie: źle to czy jednak dobrze?
Mimo wspomnianych wcześniej wad i testowania granic tolerancji konsumentów uważam, że różnorodność rynku jest atutem. Dobry produkt obroni się sam. Piwo warzone na odległość też przecież może być dobre, tylko nie ma co wtedy dorabiać historyjek.